Cebu, Bohol, Panglao `09 (dodatkowe zdjęcia)

Dobijamy do Cebu

Odpływaliśmy z Malapascua naszym trimaranem, by kontynuować odkrywanie azjatyckiej ziemi Filipin. Trochę mi smutno, bo zdążyłem się zżyć i zaaklimatyzować w panujących tu warunkach.

Jest pokaźny wiatr i fale. Część osób posiłkuje się lekami, by nie poddać się kołysaniu. Podziwiam konstrukcję łodzi. Jest bardzo stabilna i niepodatna na zbyt duże przechyły. Docieramy w końcu do lądu wyspy Cebu i przez 4 godziny, busami, jedziemy do centrum największego miasta wyspy o tej samej nazwie – Cebu.

Tu mamy czas na odsapnięcie. Zostawiamy bagaże w biurach Sea Explorerss i wędrujemy do pobliskiego centrum handlowego. Z wioski z limitowanym dopływem prądu, po kilku godzinach podróży, znajdujemy się w zupełnie innym miejscu. Filipińska galeria nie ma się czego wstydzić w porównaniu z „zachodnimi”.

Jemy lunch i mamy ponad godzinę dla siebie. Po powrocie podwożą nas do promu i po kilkudziesięciu minutach płyniemy na wyspę Bohol. Busy dowożą nas do miejsca przeznaczenia na 18.30 czasu lokalnego. Sprawdzam dokładne położenie na mapie. Jesteśmy na malutkiej wysepce Panglao, połączonej mostem z Bohol. Trafiamy do najbardziej znanego tu resortu Alona Beach. Mamy tu spędzić 3 dni.

Tymczasem po check-in idziemy na oczekiwaną już kolację. Jest pyszna, jednak miejsce diametralnie różni się od poprzedniego. Linia brzegowa usiana jest resortami i restauracjami. Prąd płynie całą dobę, a gdzieniegdzie jest nawet dostęp do Internetu.

Idę na pierwszy rekonesans. Słyszę muzykę i przyglądam się grajkom. Jest wesoło. Uważać trzeba jedynie na przejeżdżające motorino. Obserwuję powykładane w pokruszonym lodzie, w jakby drewnianych skrzyniach przykrytych folią i na długich nogach, dziesiątki gatunków świeżo złowionych ryb. Wystarczy wskazać paluszkiem wybrankę i po chwili zająć się konsumpcją, za bardzo niewielkie pieniądze. Dodam, że w cieniu palm i na białym piasku! W końcu idę spać.

Jest sobota. Wstajemy trochę później. Śniadanie jest między 8.50 a 9.00, a już o 9.30 jedziemy na wycieczkę lądową.

Zwiedzamy Bohol. Najpierw jedziemy podziwiać Czekoladowe Wzgórza, należące do archipelagu Visayan. Są bardzo słynne i chyba większość zorganizowanych wycieczek ma je w swoim grafiku. Pytając Filipińczyków o te Cuda Natury, których w sumie jest 1268, słyszę legendę o nieodwzajemnionej miłości. Owe okrągłe, czasem stożkowe wzgórza, to łzy olbrzyma Arogo, które wylał, gdy jego ukochana Aloya nie odwzajemniła jego uczuć, zachorowała i umarła. Właśnie z tych wylanych łez powstały.

Na jedno ze słynnych wzgórz wchodzimy. Czubek stanowi świetny taras widokowy na wszystkie strony świata. Dowiaduję się o drugiej legendzie, która opowiada o walce dwóch olbrzymów, obrzucających się kamieniami. W końcu po dłuższej wymianie, zmęczeni, pogodzili się i opuścili wyspę.

Jedne wyższe od drugich, stoją ciasno, jedno obok drugiego. Wyglądają jak stogi siana, a osiągają wysokość od 30 do 100 m. Są porośnięte trawą, którą w porze suchej słońce tak wypala, że przybierają barwę brązowo – czekoladową. Stąd ich nazwa.

Następne dni

Nad rzeką Lobok

Jedziemy nad rzekę Lobok, gdzie po dłuższym oczekiwaniu dostajemy się na barkę – restaurację. Jest pora lunchu i kosztujemy lokalne specjały. Higienicznie cienko to wygląda. Jem tylko to, co było smażone, pieczone lub grillowane. Żadnych sałatek. Pijemy colę lub piwo..

W planie jest jeszcze spotkanie z najmniejszymi małpkami świata. Również one mieszkają tu, na wyspie Bohol. Tarsius Syrichta, po polsku wyrak, należą do rodziny drapieżnych ssaków naczelnych. Długość ich ciała waha się od 15 do 18 cm. Posiadają dość długi ogon, który mnie kojarzył się ze szczurzym. Prowadzą nocny tryb życia.

Za dnia leniwie i prawie bez ruchu siedzą na gałęziach. Małpka ta posiada ogromne oczy, jej krótka szyja jest bardzo zwrotna i umożliwia obrót głowy prawie o 180 stopni. To niepozorne zwierzę ma świetną skoczność, maksymalnie nawet do 6 m. A największą ciekawostką, charakteryzującą wyraki jest brak ośrodków węchu w mózgu. Sesje zdjęciowe, pamiątki i po chwili udajemy się w drogę powrotną do Alona Beach.

Po powrocie jest jeszcze trochę czasu do kolacji, zapuszczam się więc w tutejszą dzicz. Idę na tzw. „czuja”. Pytam tubylców o drogę do kościoła, bo okazuje się, że jest na wyspie Panglao jeden i to katolicki. Kury „fruwają” z zagrody do zagrody przez wydeptaną ścieżynkę, jak na filmach pokazujących Azję. Są świnie przywiązane sznurkiem do drewnianych słupków i spokojnie pasące się kozy.

Wracam na kolację. Jestem zmęczony i zadowolony jednocześnie. Znalazłem to, co chciałem i następnego dnia udaję się na niedzielną mszę.

Wieczorem siedzimy przy barze. Dziewczyny nie są tak ładne, jak na poprzedniej wyspie, ale jest muzyka, dobre drinki i szum morza.

Następnego dnia poranne nurkowanie zostaje odwołane ze względu na silny wiatr i wzburzone morze. Idę zatem na przechadzkę wzdłuż plaży. Jemy lunch i wreszcie płyniemy zanurkować. Czekaliśmy już ze zniecierpliwieniem. W końcu minęły dwa dni bez nitroxu ;) Schodzimy w miejscu o nazwie Arco Point. Płyniemy w lekkim dryfcie. Mijamy niezliczone jeżowce i kolorowe rozgwiazdy. Obserwuje mureny. Filipiny to również ślimaki nagoskrzelne. Człapią powoli nie zwracając uwagi na „powiew” morza. Są ślicznie ubarwione. Niebo jest niestety zachmurzone, przez co kolory tracą nasycenie. Osiągamy 30 m. Widoczność przeciętna, 10 – 15 m. W wodzie spędzamy niespełna godzinę. Wieczór mija nam na zjedzeniu urodzinowego tortu jednego z naszych nurków. Stawia wino, a my śpiewamy „100 lat”.

Następnego dnia rano pakujemy trimarana i odpływamy. Jeszcze w obrębie Panglao nurkujemy w trakcie rejsu, w miejscu Divers Haeven. Temperatura wody wynosi 28 stopni, a widoczność podobnie jak wczoraj. Jest tak sobie. Spotykamy duże triger Fish i żółwia. Na granicy widoczności pojawiają się rekiny białopłetwe. Ale szybko odpływają. Jest prąd, który trochę utrudnia filmowanie. Po godzinie spędzonej w toni, wychodzimy na pokład łodzi i posilając się świeżutkimi owocami mango i ananasa, płyniemy do miejsca przeznaczenia, na wyspę Negros.

Jeszcze tego samego dnia zanurzamy się, by potem wziąć prysznic, zjeść kolację, poczytać o przygodach Dirk’a Pit’a z powieści Clive’a Cusslera, by w końcu udać się do krainy snów.

Wojciech Zgoła 2010-03-03

Tagi: filipiny, ceby, bohol, panglao