Galapagos (Nuras.info 4/2010)

Wybrzeże wyspy Galapagos

Grupa 16-tu polskich nurków (w tym 4 panie) zagościła na cały wrześniowy tydzień, na statku Sky Dancer. Zapowiedź spotkania rekinów, w tym największego ich przedstawiciela, rozpalała emocje i pragnienia. Przylecieliśmy na wyspę San Cristobal, na Galapagos, przed południem, liniami AeroGal, prosto ze stolicy Ekwadoru Quito. Archipelag Galapagos leży 970 km od kontynentu i należy do Ekwadoru. Składa się z 13 dużych wysp (4 zamieszkałe), 6 małych i ponad 40 mniejszych. Powstały w rezultacie aktywności tektonicznej około 5 - 6 milionów lat temu. Wyspy znane są endemicznych gatunków zwierząt i roślin oraz z naukowych studiów Charles'a Darwina, który tu właśnie opracował teorię ewolucji. Jeszcze na lotnisku w Quito, każdy przeszedł dodatkową kontrolę. Nie wolno tu wwozić nasion, roślin ani zwierzaków. W czasie lotu spryskano nam nawet bagaż podręczny.

Gdy samolot wyraźnie obniżył lot, spoza chmur ukazała się jedna z wysp archipelagu. Na tle niebieskiego oceanu, odcinały się wyraźnie ciemne fragmenty powulkanicznej linii brzegowej. Kropił delikatny deszczyk, a my nie mogliśmy doczekać się transportu. W końcu zapakowani do małego autobusiku, zajechaliśmy do portu. Tu cumował Sky Dancer, a pontonami mięliśmy przepłynąć do statku, by się zaokrętować. Jednak wcześniej naszą uwagę pochłonęły wylegujące się lwy morskie, a właściwie lwice, często mylone z fokami. Zalegały na kilku stopniach schodów. Niedaleko pelikan drapał dziobem po piórach, a duże pomarańczowe kraby, niepewne obiadowego jutra, stały grzecznie, gotowe czmychnąć do wody w każdej chwili.

Po niespełna 20 minutach stłoczyliśmy się wszyscy w mesie. Rozdzielono nas do 2-osobowych kajut. Dowiedzieliśmy się co, jak i gdzie. Edwin, jeden z naszych przewodników (drugim była Natasza), przedstawił nam plan rejsu i przybliżoną ilość nurkowań. Spodziewana temperatura wody to 20-27 st. C, widoczność 10-15 m.

Jeszcze w niedzielę, czyli w dniu zaokrętowania, zrobiliśmy check dive. Mięliśmy dobrać wielkość balastu. Nurkowaliśmy przy wyspie San Cristobal, do której popłynęliśmy zaraz po wejściu na statek. Zostawiając wyspę Santa Fe po lewej, dotarliśmy na miejsce. Lwice morskie: GALAPAGOS SEA LION (zalophus wollebacki), towarzyszyły nam przez cały czas. Bardzo szybkie i zwinne, paradowały w bardzo bliskiej odległości. A zdarza się tak, że taka "pływająca torpeda", kieruje się prosto w okolice twarzy nurka, skręcając raptownie, tuż przed ewentualnym zderzeniem. Widać lubią się bawić. Ich pełne gracji ruchy, nagłe zwroty ciała i bardzo sympatyczny wygląd, radują serce, a uchwycenie ich harców w obiektywie aparatu jest nie lada sztuką. Są zbyt szybkie. Temperatura wody wynosiła 22 st. C, a widoczność około 15 m. Spotkaliśmy jeszcze kilka płaszczek MARBLED RAY (taeniura meyeri). W porównaniu z lwicami morskimi, te ponad metrowej wielkości zwierzęta, pływały bardzo spokojnie.

Po stwierdzeniu, kto ma jaką wyporność i ile ciężarków potrzebuje, by pokonać dodatnią pływalność, przygotowaliśmy się do pierwszej kolacji na oceanie.

Seymour

Skorpena

Kolejny dzień, choć lekko zachmurzony, nie musiał nas specjalnie zapraszać. Po lekkim śniadaniu przyszedł czas na zanurzenie! Nurkowaliśmy przy malutkiej wyspie Seymour, niedaleko Santa Cruz i to trzykrotnie.

Rankiem w wodach części południowej wysepki, przywitał nas silny prąd i temperatura 22 st. C. Jak na każdym nurkowaniu na Galapagos, mieliśmy co podziwiać. Najbardziej i to z powodzeniem, wypatrywaliśmy rekinów z charakterystycznym białym trójkątem na płetwie grzbietowej i ogonie: WHITE-TIPPED REEF SHARK (triaenodon obesus). Długość wielu sięgała prawie 2 m (120-180 cm). Usadowieni nisko, przy skałkach, omiatani prądem, czekaliśmy, by podpłynęły bliżej. Cierpliwość popłaciła i po chwili zainteresowane rekiny, spoglądały na nas z kilku metrów. Nurkowanie zaowocowało jeszcze spotkaniem orleni: SPOTTED EAGLE RAY (aetobates narinari), które z gracją poruszając "skrzydłami" starały się nas omijać półkolem. Zbliżając się końca pierwszego dziś zanurzenia, penetrowaliśmy okolicę. Podziwialiśmy "ogrody" pełne węgorzy: GALAPAGOS GARDEN EEL (taenioconger), które po podpłynięciu, chowają się w swoich dziurach w piaszczystym dnie. Ich długość może dochodzić nawet do 40 cm. Nie mogę też nie wspomnieć, o sporych, mięsistych rozgwiazdach, "porozrzucanych" dosłownie wszędzie: PANAMIC SEA STAR (pentaceraster cumingi).

Później nurkowaliśmy w części północnej wysepki Seymour. W całej 16-to osobowej grupie było aż 8 nurków fotografujących lub filmujących, przepiękne, barwne i niebezpieczne życie oceanu spokojnego. Po każdym wdrapaniu się na ponton (wcześniej podawaliśmy aparaty, pasy balastowe i jackety z butlami), rozprawialiśmy na gorąco o doświadczeniach z przed chwili. A oba pontony zbierały rozproszonych diverów z falującej tafli. Dziś przyuważyliśmy pięknego, starego (bo dużego) żółwia: HAWKSBILL SEA TURTLE (evetmochelys imbricata), a na granicy widoczności zobaczyliśmy 3 rekiny młoty. Towarzyszyła nam też niezliczone parrotfish, groupery, wrassery, trunpetfish czy triggerfish. Tyle, że naszą uwagę pochłaniały stworzenia większe i bardziej niebezpieczne. A to było dopiero preludium przed wielkim finałem, na który mięliśmy się zamiar załapać! Jakże by inaczej, bilety w dłoniach, pogoda dopisywała, a na tyle osób, komuś szczęście dopisze. Ważne, by być przy tym kimś, prawda?!

Długi rejs na Wolfa

Fregata (tak, tak właśnie się nazywa ;-))  siedząca na antenie

Najtrudniejsze nurkowania i najbardziej niebezpieczne wody wysp Wolf i Darwin zapraszały nas tajemniczo. Zapowiedź długiego rejsu (blisko 120 mil morskich), 33-to metrowym Sky Dancer-em, nie nastrajała optymistycznie. Wzburzony ocean, pochmurne niebo, a przed nami 15 godzin płynięcia non stop. Alkohol pomaga w chorobie lokomocyjnej, ale przecież jesteśmy tu, by nurkować! A zanurzeń wielokrotnych jest po kilka dziennie, a i płetwami trzeba się nieźle namachać. Na ratunek przyszła nam, nasza lekarka okrętowa, która dobrze zaopatrzona w medykamenty, rozdzielała je według swojej najlepszej, medycznej wiedzy.

W rejsie na Wolfa zahaczyliśmy jeszcze o małą wysepkę Bartolome. Zaproponowano nam snorcling z pingwinami równikowymi. Te śmieszne nieloty, w swoich czarnych frakach, nieporadne na lądzie, w wodzie odzyskują zręczność i w mgnieniu oka, potrafią dopaść rybkę na posiłek. Tu podziwialiśmy też pikujące z nieba głuptaki. Z kilkudziesięciu metrów, wypatrzywszy rybę, spadają nagle, jak pocisk, nie zawsze dosięgając niebieskim dziobem ofiarę.

Kolacja wszystkim smakowała. Jak co dzień, mieliśmy możliwość wyboru dania głównego, z dwóch różnych mięs. To wołowina lub kurczak, wieprzowina lub ryba, pasta albo lazania. Do tego wino białe lub czerwone, przystawki. Wszystko ładnie i czysto podane. Na końcu deser lub owoce. Po takim dniu - mniam, palce lizać!

Wieczory spędzaliśmy różnie. Część z fotografujących i filmowców na bieżąco zgrywała dorobek na twarde dyski laptopów. Niektórzy pozwalali nawet popatrzeć przez ramię na trofea! Inni testując drinki gaworzyli na części pokładu zewnętrznego, co jakiś czas spoglądając, na pojawiające się gwiazdy. Inni czytali przywiezione książki...

Tej nocy trochę kiwało. Plecy zjednoczone w półśnie z kojami, wyczuwały drgania biegnące zapewne z maszynowni, od silnika Sky Dancer'a. Pobudka późniejsza niż zwykle, pozwoliła nam dłużej poleżeć. Każdy nurek widział przed sobą, na horyzoncie, powiększającą się z minuty na minutę Teodoro Wolf Island. Cierpliwość zanurkowania wyparowała.

Wolf

Pingwiny równikowe pozują nurkom do fotografii

Podekscytowani zjedliśmy śniadanie. Dopiero o 10-tej mięliśmy briefing. Uważnie wysłuchaliśmy przewodnika. Nurkowanie tutaj należało do jednych z najtrudniejszych. Rozdano lokalizatory na każdą parę. Utrzymanie całej grupy razem, w warunkach silnych prądów, jest prawie niemożliwe. Możemy się rozproszyć. Większość z nas ma bojki sygnalizacyjne, bardzo przydatne w takich warunkach. Po wynurzeniu czekają nas wysokie fale od strony oceanu i te odbite od wyspy. Istna kipiel. Z pozycji nurka dryfującego na powierzchni, wygląda to jeszcze gorzej.

Wskakujemy w końcu do pontonów i oddalamy się od naszego, tymczasowego, pływającego domu. Przewrotką do tyłu wpadamy do oceanu i od razu nurkujemy. Wyrównując ciśnienie w uszach, rozglądamy się oczarowani miejscem. Wiemy, że nie wielu udało się tu zanurzyć, nawet z tych, którzy byli na Galapagos. Temperatura wody 25 st. C. Ciepło. Zapowiadane prądy rzeczywiście są silne. Schodzimy na 20-25 m i łapiemy się rafy. Uprawiamy istną wspinaczkę wysokogórską. Natasza daje znak byśmy się usadowili. Trzeba uważać na mureny i jeżowce. Pełno tu jam i szczelin. Znajduję swoje miejsce. Obejmuję nogami duży kamień, wypuszczam powietrze z jacketu prawie do zera. Wreszcie jestem mniej podatny na prądy. Obok mojej prawej płetwy, w odległości metra widzę murenę, ale jeszcze raz sprawdzając najbliższe zakamarki, ignoruję ją. Mam obie ręce wolne i mogę skupić się na zdjęciach.

Tylko na chwilę, na granicy wzroku, widzimy delfiny: BOTTLENOSE DOPHIN (tursiops truncatus). Aparat nie łapie ostrości, są za daleko. Mamy szerokokątne obiektywy i czekamy na duże okazy z bliska. Dreszczyk emocji towarzyszy nam już po chwili. Z wielkiego błękitu wyłaniają się całe ławice rekinów młotów: SCALLOPED HAMMERHEAD SHARK (sphyrna lewini). Są ich dziesiątki, setki i podpływają coraz bliżej. Rozpoznajemy samice, noszą ślady starych ran na skórze po okresie godowym. Widzimy ich szeroko rozstawione oczy i lekko otwarte paszcze. Mamy je przed sobą w odległości 4-5 m. Tak naprawdę, to one mają nas pod kontrolą i to od nich zależy jak blisko podpłyną. Wiemy, że są niebezpieczne, ale magia miejsca i ich obecność zapierają dech w piersi. Długość niektórych dochodzi do 3 m. Po dobrych 30 minutach oddajemy się we władzę prądom. Dryfujemy. Spotykamy żółwia: GREEN SEA TURTLE (chylonia mydas). Piękny, bardzo blisko. Towarzyszy nam mnóstwo różnych ryb: pipefish, triggerfish. Z lewej strony ukazuje się nam bardzo duży okaz orlenia.

Kolejne nurki są podobne. Adrenalina, trudne warunki i piękne miejsce. Dodatkowo widzimy jeszcze rekiny white tipped i galapagoskie.

Tego dnia mamy jeszcze nocne zanurzenie. Opływamy wpierw Wolf'a Sky Dancer'em i nurkujemy w spokojnej wodzie bez prądów. Maksymalny czas to 35 minut, instruują przewodnicy. Pragniemy zobaczyć rybę nietoperza: RED-LIPPED BAT FISH (ogcocephalus darwini), z "pomalowanymi ustami". Mamy szczęście. Oprócz żółwi, pływających muren: FINE-SPOTTED MORAY (gymnothorax dorii) i płaszczek, napotykamy kilka bat Fish. Po powrocie pałaszujemy późną kolację i szybko idziemy spać. Jutro zapowiadany finał.

Darwin Arch

Darwin Arch

Rankiem 24 września docieramy do Charles Darwin Island. Zaraz obok wyspy znajduje się słynny Darwin Arch, wystający z oceanu łuk skalny. Przepiękne dzieło Natury.

Brefing. Wciąż mamy lokalizatory. Słuchamy o prądach, ukształtowaniu terenu. Kolejny raz powtarzamy nieugięte zasady bezpiecznego nurkowania. Część osób używa "suchaczy", a część mokrych pianek. Rękawiczki są nieodzowne. Chronią przed otarciami i skaleczeniami. Plan jest prosty, choć jak przystało na finał, nie będzie łatwo. Nie znamy do końca scenariusza. Założenia poczyniliśmy, ale jedynie Los i Jego szczęśliwy traf, może uwieńczyć owe założenia. A bardzo chcemy popływać z największą rybą świata, rekinem wielorybim: WHALE SHARK (rhincodon typus; 7-18 m).

Schodzimy szybko na 20-25 m. Woda ciepła 27 st. C. Wizura do 15 m. Silne prądy, ale rekiny je lubią. Znajdujemy sobie swoje miejsca w rafie i czatujemy. Każda minuta się dłuży. Oglądamy żółwie i rekiny galapogoskie. Jest kilka rekinów-młotów i delfiny w oddali. Przewodniczka daje znak i kierujemy się w "otchłań" oceanu. Płynąc na głębokości 20 m, ze wzrokiem ograniczonym przez maski, wciąż rozglądamy się we wszystkie strony. Natasza miała nosa. Po tych 25 minutach czatowania, oderwani od skał, próbujemy przeciąć prąd. Z wielkiego błękitu oceanu spokojnego, po woli wyłania się kształt istnego kolosa. Mam przed sobą, w odległości kilkunastu metrów, rekina wielorybiego. Bez pośpiechu podąża pod prąd, w sobie tylko znanym kierunku. Płynie wymachując wolno wielkim ogonem. Właśnie na ów ogon trzeba uważać. Zetknięcie z nim może ogłuszyć, zerwać maskę albo aparat oddechowy. W logbooku zapisałem: "piękny, majestatyczny", "jak łódź podwodna". I tak jest! Robiąc zdjęcia zszedłem do 31 m. Warto było! Po wynurzeniu gorączkowo dyskutujemy. Okazuje się, że widziała go tylko połowa naszej grupy-team Nataszy. Według niej whale shark miał około 12 m długości.

Na szczęście druga drużyna miała swój finał za chwilę, na kolejnym nurkowaniu. Rekin wielorybi zrobił na nas niezapomniane wrażenie. A trudno je spotkać. Tu na wyspie Darwina bywają we wrześniu i październiku. Następne zanurzenia nie są już tak ekscytujące. Nie mamy już szczęścia i nie spotykamy whale shark'a.

Po przespanej nocy i lekkim śniadaniu, znów nurkujemy pomiędzy wyspą, a łukiem Darwina. Napotykamy ławicę bardzo okazałych tuńczyków żółtopłetwych: YELLOWFIN TUNA (thunnus albacares). W czasie lunchu i przerwy, płyniemy w rejs powrotny.

Są prawie wszyscy

Delfiny niedaleko od burty statku

Po południu nurkujemy na Wolf'ie. Jest wyjątkowo silny prąd. Rekiny młoty podpływają mi dosłownie pod obiektyw na 2 m. Obserwuję zderzenie żółwia z rekinem. Bez konsekwencji, każdy odpływa w swoją stronę. Jest też kilka skorpen: STONE SCORPIONFISH (skorpena plumieri).

Wynurzamy się. Fale są bardzo silne. Powstaje kipiel. Na powierzchni, różnica wysokości waha się o 2-3 m. Na dole widzę skrawki nieba, a na górze wypatruję pontonowego. Ściągam go gwizdem i wzrokiem. Po 5 minutach jestem na łodzi. Oba pontony zbierają grupę naszych nurków. Gdy już wszyscy są, po krótkiej wymianie informacji przez krótkofalówki, okazuje się, że są prawie wszyscy. W tym przypadku prawie, to poważna sprawa. Brakuje jednego nurka. Weryfikujemy kogo z nas nie ma i w odległości 200 m oba pontony zaczynają przeczesywać okolicę. Mija 10 minut. Nasze nastroje z żartów i tekstów typu "kolacja nam wystygnie", przekształcają się w napięta atmosferę wypatrywania. Fala wciąż duża, więc jeden z nas staje na wyprostowanych nogach, aby mieć większe pole zasięgu. Dwóch trzyma go z obu stron, niwelując kołysanie. Mija kolejne 5 minut. Nikt nie chce być w jego skórze. Silny prąd, kipiel, pod nogami rekiny, a i o skały można się rozbić.

Dostajemy informację, że włączył lokalizator. Wiemy też, że ma bojkę sygnalizacyjną. Płyniemy w zadanym kierunku. Po kolejnych kilku minutach, jeden z nurków zauważa bojkę. Podpływamy. Nawet go nie ochrzaniamy. Karą było to niekończące się oczekiwanie. Zniosło go niebezpiecznie, blisko skał wyspy...

Wszystko dobrze się skończyło. Nadszedł czas kolacji i długiego rejsu na Isabela Island.

Isabela Island i Santiago

Klify

Dotarliśmy przed południem. Gotowi na popływanie z największymi płaszczkami, wskoczyliśmy do wody. Temperatura oceanu spadła w tym miejscu do 23 st. C. Widoczność słaba, jakieś 10 m. Miejsce nosi nazwę Cabo Marshall. Czekamy. Prąd prawie niezauważalny. Śmiejemy się potem, że po Wolfie i Darwinie reszta nurków to lajcik.

Po spotkaniu z nadymkami i żółwiami, przepływają obok nas największe z mant: MANTA RAY (manta hamiltoni). Rozpiętość ich "skrzydeł" dochodzi do 5 m. Jest ich kilka na różnych głębokościach. Biało-czarne piękności z Galapagos. Nie pozwalają się zbliżyć, trzymając nas na dystans. Nurkujemy tu dwa razy.

Po lunchu idziemy na wycieczkę lądową.

Po powrocie czeka nas jeszcze ostatnie już nurkowanie ze Sky Dancer'a. Podpływamy do wyspy Santiago i wykonujemy nocnego nurka w miejscu o nazwie Bahia James.

Przygotowani do zanurzenia, płynąc w pontonie, podziwiamy piękne rozgwieżdżone niebo, które z rzadka przesłaniają delikatne chmury. Ocean faluje spokojniej niż za dnia. Wybieramy miejsce bez prądów. Bardzo przyjemne nurkowanie. Po trudach dnia tylko 6 osób zdecydowało się na zejście. Zainteresowana lwica morska wpada nagle niczym błyskawica, zwabiona światłem latarek. Po rozpoznaniu, towarzyszy nam już do końca nurkowania. Bawi się niczym akrobatka. Spotykamy płaszczki: DIAMOND STINGRAY (dasyatis brevis), a także REEF CORNETFISH (fistularia commersonii), NIGHT LIZARDFISH (synodus lacertinus), wielkooką PANAMIC SOLDIERFISH (myripristis leiognathos). Świecąc latarką spostrzegam talerz. Tak przynajmniej myślałem w pierwszym momencie. Przez sekundę rozmarzyłem się, jakbym czytał powieśc Clive'a Cusslera, a przecież jest to 15-to centymetrowe żyjątko oceanu oblewającego archipelag i ma fajną nazwę: GALAPAGOS SAND DOLLAR (encope galapagensis).

Jeśli możesz, zrób wszystko aby zobaczyć TO na własne oczy! Naprawdę warto i tego szczerze życzę.

Wojciech Zgoła 2010-04-09

Tagi: galapagos, ekwador