Hiszpańska La Manga

Hiszpańska La Manga to ciekawie położony półwysep w stylu mierzei. Rejon Murci. Zwiedzałem go i nurkowałem w towarzystwie córki. Trafiliśmy na jedno z najlepszych, jak dotąd, centrów nurkowych.

Gdy szukałem nowej, nieznanej nam destynacji, pod uwagę brałem jedynie fakt, że lądujemy w Alicante i że chcemy zrobić kilka zanurzeń. Chciałem poznać rejon Murci.

Wraz z córką wynajęliśmy apartament z aneksem kuchennym i gdy bezpiecznie wylądowaliśmy w Alicante, wypożyczyliśmy mały samochodzik i pognaliśmy hiszpańskimi autostradami do La Manga. Tu po odebraniu kluczy i wypakowaniu naszych bagaży dowiedziałem się od miejscowych, gdzie szukać centrów nurkowych. Jak to często bywa – okazało się, że najwięcej jest ich przy porcie. Tam też udaliśmy się, by zarezerwować sobie nurkowania.

Z 6 dni trzy przeznaczyliśmy na podwodne eksploracje. Jak się okazało w praniu, dane nam zostały tylko 2, bo warunki pogodowe były takie, a nie inne. Zbyt mocno wiało, by wychodzić w morze, a nurkuje się tu z łodzi.
Nie obraziliśmy się przez to na cały świat, ale wykorzystaliśmy na zwiedzanie Murcji. Z mapa przed oczami ustaliśmy kierunki i w ten sposób zobaczyliśmy kawałeczek tego hiszpańskiego świata.
Odwiedziliśmy Kartagenę, gdzie najlepiej od razu udać się w okolice portu, bo ta część miasta jest warta zwiedzania. Hiszpanie postawili tu, kilkaset metrów od portu, specjalną windę, która jedzie jakby po zboczu. Jest przeszklona, a na górze po wyjściu jest jeszcze zbudowane metalowe rusztowanie w formie ślepego tunelu. Stąd i z samego wzgórza rozciąga się ładny widok. Można przyjrzeć się Rzymskiemu Teatrowi (Teatro Romano), przejść kawałeczek parkiem Parque Torres do zamku Castillo de la Concepcion, by z drugiej strony wzgórza popatrzeć też na miasto. Schodząc już pieszo w dół powinniśmy wejść do portu. Tu zwiedzimy muzeum Nacional de Arqueologica Subacuatica, a kawałek dalej muzeum Naval de Cartagena. Idąc brzegiem pirsu podziwiamy jachty. Na miejscu są oczywiście bary i restauracje.

Zwiedzamy stolicę regionu, czyli Murcię i tu skupiamy się na starówce. Odwiedzamy bardzo ładną katedrę i zatracamy się w uliczkach.

Jedziemy też do położonego wyżej, na pagórkach Murci, miasteczka Caravaca de la Cruz, gdzie znajduje się, warta zatrzymania się, bazylika Santuario de la Vera Cruz. Stąd wspinając się na niewysokie mury mamy świetny widok na pobliskie wzgórza i doliny oraz na miasto. Poniżej bazyliki znajduje się taki plac Plaza del Arco, który jest jakby głównym centrum jedzeniowo pamiątkowym. Tu znajdują się sklepiki jubilerskie i takie z pamiątkami. Jest kilka knajp. Jednak te ostatnie są już oddalone od typowo turystycznych miejsc i w porze naszego obiadu nie ma prawie nic do zjedzenia. Gdy wraz z córką usiedliśmy, kelner podał nam kartę, był chyba lekko wkurzony, że ktoś w ogóle siada i chce jeść. Od razu powiedział, że połowy pozycji nie ma i będą dostępne dopiero po 19-ej. Wybraliśmy coś z przystawek i okazało się, że tych przystawek też nie ma. Nie zniechęceni pokazywaliśmy palcem kolejne pozycje w menu. I wiecie co się okazało? Tylko jedna pozycja była dostępna. Plastry szynki, plastry sera i oliwki. Zamówiliśmy i jak tylko kelner podał nam półmiski z jedyna dostępną tutaj o tej porze strawą, z za winkla budynku wyszedł czarny piesek z rasy kundelków. Usiadł przy stole i zaczął łypać to na mnie, to na córkę. Dość szybko stwierdził, że ode mnie nic nie dostanie i zaatakował grzecznie Joasię. Nie musiał czekać długo, szczególnie gdy odkryła, że długo potrafi stać na tylnych łapkach, a do tego obojętnie jak mu się rzuci kawałeczek czegoś – łapie to zawsze w powietrzu. Tylko jeden raz odstąpił od stołu, gdy zauważył dwóch młodych chłopaków jadących rowerami. Na wirażu, gdy do nich startował prawie się wywrócił. Odbiegł ich do końca placu i wrócił zadowolony. Zna zasady, żeby po jedzeniu się przejść kawałek. Może wtedy więcej wejdzie?

Nurkowania były bardzo udane. To się bardzo rzadko zdarza, ale nie wziąłem ze sobą podwodnego sprzętu fotograficznego. Przynajmniej wiem, że muszę tam wrócić. Świetne centrum nurkowe, Mangamar, zlokalizowane w Cabo de Palos. Szczerze polecam. Duże, przestronne, dobrze zaopatrzone i wygodne. Chyba najlepsze z jakim do tej pory nurkowałem.
Łodzie stały kilkadziesiąt metrów dalej w porcie, więc nasz sprzęt ładowaliśmy na wózek, który dzięki meleksowi dojeżdżał do burty i był pakowany i zabezpieczany. My, nurkowie, w tym czasie spacerkiem docieraliśmy i siadaliśmy naprzeciw siebie, by po chwili dodać gazu i znaleźć się na pełnym morzu.
Właśnie w tym rejonie znajduje się Morski Rezerwat Cabo Palos. Ilość nurkowań i nurków jest ściśle określona. Również pory zanurzeń są niezmienne. Jednak dzięki temu podczas eksploracji można podziwiać zarówno małe, typowe ryby dla Morza Śródziemnego, jak i te większe, które występują tu w grupach czy stadach. Są grouper i to spore, są Dentex dentex, Jack fish, są barakudy i mureny. Niektóre osobniki mają około metra długości. Na jednym z nurkowań widzimy ławice tysięcy małych ryb atakowaną przez wspomnianych predatorów. Świetne widowisko i uczucie bycia tutaj właśnie w takim momencie, gdy jedna ryba traci życie, by druga mogła żyć.

W drodze powrotnej zwiedzamy Walencję, która robi na nas mega, dobre wrażenie. Moja córka mogłaby tu studiować – stwierdza. Katedra, fontanna, place i knajpki…

Wracamy do Polski.

Wojciech Zgoła

Wspomniane centrum nurkowe: www.mangamar.es