Holenderski Apache AH-64

AH-64 Apache

Holenderski AH-64 Apache

Stolik w barze. Obecnych jest kilka osób. Między innymi mój znajomy z Holandii, który jest nurkiem, a pracuje jako czynny żółnierz w NATO. Rozmawiamy i dyskutujemy o różnych miejscach nurkowych. Poznaliśmy się na Malcie, któregoś lata. Wchodzimy na tematy rodzimych wód terytorialnych i tu pada ciekawa opowieść… Jak zeznał znajomy Holender, w jednym z jezior u nich w kraju, zatopiono helikoptery wojskowe, które zakończyły służbę. Miały stanowić atrakcję dla nurków. Zostały oczywiście oczyszczone, by w żaden sposób nie wpływały na degradację środowiska. Temat wydał się ciekawy, jednak wrzuciłem go gdzieś z tyłu głowy.

Po dwóch latach opowiedziałem o tym kilku osobom, a Marcin zareagował spontanicznie – jedziemy. Rozpocząłem dokładne studiowanie przedsięwzięcia. Odezwałem się do znajomego wojaka poprzez portal społecznościowy. Uzyskałem zręby informacji. Gość potwierdził wcześniejsze doniesienia podtrzymując, że w jednym z jezior znajdują się Apacze AH-64. Niezła gratka, jakby nie było.

W końcu po wielu maila’ch, wspomagany informacjami również od Elki, miałem wszystkie dane. W podróż wybraliśmy się we czterech: Adam, Marcin, Robert i ja.

Był bardzo gorący lipiec 2015 roku. Wyjechaliśmy późnym popołudniem, by nie tracić dnia pracy i po północy zajechaliśmy do zarezerwowanego wcześniej hoteliku w Niemczech. Na drugi dzień zajechaliśmy nad Jezioro Boschmolenplas ze dwie godziny przed czasem otwarcia.

Okazuje się, że nad jeziorem pieczę trzyma centrum nurkowe. Teren od strony wejścia jest opłotowany, a brama dla nurków otwierana jest popołudniami. Wjazd od osoby kosztuje jednorazowo 9 euro bez względu na ilość nurkowań. Baza jest bardzo dobrze przygotowana. Znajdują się tu pomieszczenia do przebierania się, toalety, wypożyczalnia sprzętu i możliwość napełnienia butli. Za nabicie 15 litrowej butli płaci się 6,50 euro. Trochę mniej niż w niektórych polskich centrach nurkowych. Bar serwuje zimne napoje, przekąski i lody. Parking mieści kilkadziesiąt samochodów. Mapka całego akwenu jest dobrze opisana.

Zapoznajemy się z bazą i wejściem do wody. Dowiadujemy się, że widoczność jest dobra. Zweryfikujemy to niebawem. Potwierdzają nam, że owszem, w jeziorze znajduje się helikopter AH-64 Apache. Ale tylko jeden. Dokładnie wypytujemy o lokalizację. Nie stosują tu poręczówek, a wszelkie atrakcje trzeba znaleźć na kompas. Za rozwijanie poręczówek są ostre kary, włącznie z zakazem nurkowania w tym jeziorze. Taka polityka właściciela, nie dyskutujemy, bo to jego prawo.

Jest upalnie. Temperatura dochodzi do 40 st. C w cieniu. Wraz z Robertem rezygnujemy z nurkowania w sucharach i wypożyczamy sobie pianki. Kilka euro za przyjemne schłodzenie się, to niska cena, warta zachodu. Adam też ma piankę, a Marcin nurkuje zawsze w suchym.

Wchodzimy do wody i płyniemy wzdłuż lewego brzegu na głębokości między 5 a 8 metrem. Jestem zaskoczony widocznością. Gdy przybyliśmy na miejsce, było tylko kilku nurków. Marcin denerwował się, że jak wejdą przed nami, to nam wszystko zamulą. Weszli przed nami, ale popłynęli w innym kierunku.

Podziwiamy tutejszą faunę i florę, oglądamy zatopioną łódkę, jakieś drewniane konstrukcje przypominające klatkę. Widoczność sięga 8, 10-ciu metrów. Jest lipiec, a tu takie warunki! Woda ma 21 st. C. Towarzyszą nam okonie i płocie. Docieramy do punktu – znacznika, którym był kosz i tu skręcamy na północ i płyniemy przed siebie. Helikopter ma być na głębokości 10-11 metrów. Tworzymy tyralierę i penetrujemy dno, które zmienia się tworząc jakby pagórkowatą pustynię porośniętą trawą. Odczuwamy termoklinę i schodzimy do 13 metrów. Apache się nie pojawia. Korygujemy kurs i odbijamy w lewo wracając na 10 m głębokości. W pewnym momencie na granicy widoczności zaczynają pojawiać się cienie, które przeradzają się w rzeczywiste kształty maszyny. Ma złamane śmigło. Helikopter jest wielki i pokryty nalotem. Widać leży tu już ładnych parę lat. W części kabinowej usunięto szkło i ramę, zastępując to ciasną i niedostępną kratą. Dziura w centralnej części maszyny, przez którą przepływaliśmy, była dziwna, ale helikopter był oczyszczany i przygotowywany dla nurków. Opływaliśmy podekscytowani całe nasze znalezisko starając się nie wzruszać warstwy dennej. Pływaliśmy żabką i wspomagaliśmy się rękami przesuwając się wzdłuż i wszerz śmigłowca. Ciekawostką był fakt, że charakterystyczne dla Apaczów  krótkie skrzydła zachowały uzbrojenie. Zabawiliśmy tam dobrych kilkadziesiąt minut. W końcu daliśmy sobie odpowiednie znaki i rozpoczęliśmy odwrót.

Płynęliśmy podobnie, jednak tym razem trzymaliśmy się płytszej wody polując na mieszkańców podwodnego świata. Szukaliśmy raków, okoni, ślimaków i szczupaków, czy karpi.

Po wyjściu z wody byliśmy wciąż podnieceni nurkowaniem na Apaczu. Rozmawialiśmy o tym i o świetnej widoczności mimo lata. Dlaczego u nas nie ma takich jezior?

Rozebraliśmy się do połowy i poszliśmy do bazy pytać o inne atrakcje. Mieli tu ponoć również samolot. W między czasie okazało się, że parking po brzegi został wypełniony samochodami. Trafiło się nawet kilku Polaków. Nad takie małe jeziorko, w dzień powszedni, po godzinie 17-ej przyjechało ze 40 aut. Tylko po to, by zanurkować.

Pojawił się też właściciel bazy Duikcentrum – Duiklocatie Boschmolenplas. Zaczęlismy rozmowę, podczas której mina nam zżedła. Okazało się, że owszem mają tu mnóstwo atrakcji, dwa samoloty, łodzie, helikopter, itp. jednak wszystkie one są wykonane przez pewnego pana “złota rączka” w skali 1:1. Słowem nasz AH-64 Apache okazał sie falsyfikatem. Nie kryliśmy zniesmaczenia. Jeziorko fajne, widoczność świetna, ale nie jechalibyśmy 1100 km w jedną stronę tylko po to, by zanurkować na “plastikowym” substytucie. Pierwotnie chcielismy tu spędzić conajmniej 2 dni nurkowe. W tym przypadku część z nas (bez Roberta) zrobiła drugie zanurzenie. Dobre było to, że woda działała na mnie kojąco i schładzająco. Lubię nurkować w nowych miejscach więc aż tak się nie frustrowałem. Zaraz jednak po wyjściu z wody podjęliśmy jedyną słuszną decyzje i następnego dnia pojechalismy 200 km dalej na północ, by zanurkować w Morzu Północnym i zobaczyć holenderskie depresje.

Wojciech Zgoła 2015-08-20