Marsa Alam

Osły to podstawa transportu

Egiptu tego roku nie mogliśmy się doczekać. Wreszcie nadszedł marzec i wylecieliśmy z Warszawy wczesnym rankiem. Podróż bez zakłóceń spędziliśmy z Adamem, obserwującym prawie bez ustanku, lewą stronę przestworzy i tego, co w dole. Tym razem wybraliśmy się do Marsa Alam.

Sprawnie znaleźliśmy się w autobusie pełnym Polaków i po 30 minutach byliśmy już w hotelu Badawia.

To całe Marsa Alam, opisywane przez firmy turystyczne, zawęża się do hotelu pośrodku pustyni, z dostępem do morza. Jak ktoś chce zaszaleć, jak w Hurghadzie, to bardzo się zawiedzie. Ale jak ktoś chce w ciszy wsłuchać się w szum wiatru i odgłos nieskończenie nacierających fal – świetnie trafił. Tuż po rozpakowaniu maneli i przebraniu się stosownie do temperatury na zewnątrz (28 st. C), swoje kroki skierowaliśmy do centrum nurkowego 3WILL, gdzie mieliśmy zabukowane nurki. Tam mało co o tym wiedzieli, a „beżyki” – tak nazywał Egipcjan jeden z pracowników centrum – podali mi słuchawkę i głos z drugiej strony, w moim ojczystym języku, umówił się z nami kolejnego dnia rano. Pozostało nam rozkoszowanie się kąpielą w basenie, degustacja piwa i obejście terenu hotelu.

Po śniadaniu zameldowaliśmy się w bazie. Okazało się, że pracuje tu czworo Polaków (2 dziewczyny i 2 facetów) – wszyscy sympatyczni. 3WILL jest słowacko-polskim centrum nurkowym.

Ceny nas z lekka powaliły i nawet z Adamem rozważaliśmy inne opcje, ale w końcu wszystkie nurki zrobiliśmy z nimi i przynajmniej ja – nie żałuję :)

W naszej grupie, prócz nas, było 2 Czechów i fajna Kaśka – jako przewodnik. Zrobiliśmy ABU DABAB z lewej i po przerwie z prawej strony. Miejsce podstawowe w Marsa Alam. Tutaj chyba zawsze są duże żółwie, a często diugonie – ssaki morskie zaliczane do rzędu syren. Niezniszczona, kolorowa rafa. Schodzimy na 14 m i siedzimy w wodzie ponad godzinę. Napotykamy ogończe niebieskie, skrzydlice, błazenki. Mam szczęście, kręcę film video z piękną ośmiornicą, zmieniającą kolory.

Na drugim nurku przyglądamy się dużym żółwiom, spokojnie pasącym się na 2 cm łące „trawy” podwodnej. Każdy z żółwi ma na sobie przylgi – ryby czyszczące, noszące nazwę remory. Spotykamy też guitar shark, węża morskiego, mątwę i ławicę srebrnych rybek.

Naprawdę świetny nurek. Czesi też są zadowoleni, choć jednemu z nich – Honzie – przeciekła obudowa kamery i niestety sama kamera nadawała się już tylko do wyrzucenia. Pytałem potem jak to się stało? W przerwie zmieniał płytę CD i zapewne ziarenka piasku, przywiane z pustyni wlazły pod uszczelkę. Przy wysokim ciśnieniu nie trzeba było długo czekać. Osobiście nigdy w sąsiedztwie piasku nie otwieram obudowy.

Następnego dnia, z uśmiechniętą Kaśką, pojechaliśmy do GABAL ROSAS. Oba nurki tutaj. Bardzo żywo i kolorowo. Spotykam rozdymkę, skrzydlice, rogatnicę i dużo ciekawych rybek. Przewodniczka pokazuje mi maleńką krewetkę. Są też błazenki, piękne gorgonie i ukwiały. Istna bajka! Drugi nurek okazuje się niebezpiecznym dla jednego z uczestników. Nagle w 17 minucie kończy mu się powietrze. Ja jestem najbliżej i czując szarpnięcie za octopus, odwracam głowę. Jesteśmy na jakichś 15 m głębokości. Adam nas ubezpiecza i zaczynamy kontrolowane wynurzenie, ze zrobieniem przystanku bezpieczeństwa. W sumie nurek trwa niecałe 30 minut. Tuz przed tą sytuacją odnajduje piękną crocodile fish i robię jej zdjęcie pyska. Szukamy koników morskich, ale ich nie znajdujemy.

Decydujemy się na kontynuację zanurzenia po wymianie butli. Komputer zalicza nam 3 nurka. Tym razem nic niebezpiecznego się nie dzieje, za to spostrzegam półmetrową skorpenę.

Wieczorem piwkujemy i alienujemy się z Czechami. Następny dzień jest ciężki. Wstajemy o 6.15, odbieramy lunch box-y i idziemy do centrum. O 7.00 odjeżdżamy do portu w Marsa Alam, którym okazuje się uklepany piach.

Dziś płyniemy do DOLPHIN HOUSE. Zapowiadają wiatr i fale, korzystamy z tabletek przeciw chorobie morskiej. Są z nami Włosi, Czesi, Warszawiacy, Wrocław i my. Po około półtorej godzinie dopływamy do rafy wygiętej w łuk. Piękne miejsce jeszcze bardziej zachwyca nas pod wodą. Laguna, na której mieszkają delfiny, staje się jednym z najlepszych miejsc nurkowych, które odwiedziłem.

Nurkujemy w grocie – kanionie. Wejście jak do groty okazuje się tunelem/kanionem, pootwieranym w wielu miejscach i dość szerokim w przekroju. Gra promieni słonecznych z falą na powierzchni robi rewelacyjne wrażenie. Bogata fauna i flora. Kaśka pokazuje nam miejsce, gdzie mieszka około 100 błazenków. Zaciekle bronią swoich ukwiałów atakując wierzch dłoni i regulatory.

Spotykamy też ogromnego groupera. Ustalamy potem, że miał około 1,5 m długości. Zawieszony tuż nad rafą, delikatnie otwierał paszczę, łypiąc na mnie wzrokiem. Byłem najbliżej, bo kręciłem video. W przerwie snorclujemy, bo w odległości 200 m pokazują się delfiny. Gdy tam dopływamy, po ssakach ani śladu.

Drugi nurek też jest ekstra. Pływamy pomiędzy rafami, przesmykami i formacjami skalnymi. Widzimy murenę gigant, która spokojnie czeka, aż zapadną ciemności, by udać się na żer.

Wracamy w jeszcze większych przechyłach. Ci, którzy nie biorą tabletek – haftują, trafiając 5 cm od mojej pianki!! Uff…

Kolejne dni

Następny dzień to MARSA ASALAYA. Wchodzimy z zatoczki. Jest duży żółw, który pożera rafę. Znów widzimy dużą murenę i spotykamy niezłą najeżkę. Na koniec widzimy ryby jednorożce i skorpenę.

Po przerwie wskakujemy z boskim Tedeo, jak go tu nazywają Polacy. Naprowadza nas na półtora metrową barrakudę. Ogromna! Robi wrażenie. Edyta, którą tu pozdrawiam, chowa się za moje plecy, czego nie zauważam, bo pstrykam zdjęcia największej barrakudzie, jaką do tej pory widziałem. Spotykamy jeszcze ogończe, błazenki i pełno innych ryb. Niestety przepływamy też wśród śmieci…

W czwartek nastawiony budzik-komórka stawia nas na nogi już o 4.55. O 5.30, zaopatrzeni w breakfast box-y, udajemy się na wycieczkę fakultatywną do Asuanu. Kawał drogi. Na 10.30 dojeżdżamy i wpierw musimy zostawić jednego z uczestników, z objawami udaru, w restauracji, w której po południu mamy konsumować lunch. Jedziemy zobaczyć tamę, którą wybudowali Brytyjczycy w 1908 r. Następnie udajemy się na jedną z największych tam na świecie, którą wybudowali Rosjanie w latach 60-tych XX wieku. Rzeczywiście nie jest mała! To tu jest granica, której nie mogą przejść krokodyle.

Jedziemy zwiedzać wyspę PHILAE ze świątynią poświęconą Izydzie, wybudowana 500 lat p. n. e.

Wracamy na lunch i jedziemy jeszcze na bazar, na zakupy pamiątek. Tu widzimy prawdziwy Egipt. Zero białego człowieka. Dziwnie na nas patrzą i pierwszy raz spotykam się z tym, że Egipcjanie staja wokół nas półkolem i łapiąc dość mocno za przedramię, starają się nas zmusić do zakupów. Ostro dziękujemy za współpracę i się wycofujemy. Adam pierwszy raz widzi Egipt od „kuchni”, bo w Hurghadzie to Holywood w porównaniu z tym bazarem. Do hotelu wracamy na późna kolację.

Ostatnie nurki robimy z Ramy – tutejszym przewodnikiem, zatrudnionym w 3WILL, w miescu o nazwie ABU DABBOUR. Schodzimy na 40 m szukając rekina white tipp-a, ale bez skutku. Widzimy za to glass fish, jack fish, groupery, jednorożce i płaszczki. Jest fajnie. Adam rozbija jajko na 17 m, co uwieńczam na filmie.

Po przerwie pływamy z ławicami ryb, rozkoszujemy się lewitując, zawieszeni w toni. Gościmy w świecie podwodnym, zupełnie innym, niż nasz – lądowy. Zostaje nam powrót do Polski i oczekiwanie do następnego zanurzenia.

Wojciech Zgoła 2009-05-11

Tagi: marsa alam, egipt