Spotkanie z Bodeńskim

Jezioro Bodeńskie

Tak mi się złożyło służbowo, że musiałem jechać na wieczorne spotkanie do Monachium. Gdy termin zaczął się zbliżać wielkimi krokami, zacząłem snuć plany nurkowe. Skoro już muszę jechać taki kawał drogi i spać w Monachium, to może późnym wieczorem odjechać kilkadziesiąt kilometrów autostradą i zatrzymać się gdzieś pomiędzy stolicą Bawarii a Jeziorem Bodeńskim. Wszak to zaledwie półtorej godziny drogi.

Internet w takich sytuacjach jest niezastąpiony. Po krótkim czasie przeglądania różnych stron, zdecydowałem się poszukać bazy nurkowej w Lindau, miasteczku granicznym z Austrią, nad samym jeziorkiem, ale jeszcze po stronie niemieckiej.

Nocleg znalazłem w połowie drogi i po krótkiej wymianie informacji dokonałem rezerwacji.

Nadszedł wreszcie koniec czerwca. Spakowałem wóz zabierając oczywiście cały sprzęt nurkowy. Nie miałem jeszcze pewności, czy będę nurkować, bo straszyli mnie fatalną widocznością pod wodą. Nie dałem się zbyć byle czym i w końcu umówiliśmy się na poranny telefon w dniu mojego przyjazdu do Lindau.

Był właśnie czerwcowy brzask ostatniego poniedziałku miesiąca, gdy wyruszyłem. Pierwsze, prawie 200 km, szło opornie, ale potem zaczęła się autostrada. Wyjechałem z półtora godzinnym marginesem i dzięki temu zajechałem na miejsce spotkania służbowego z rezerwą 30 minut. Było strasznie gorąco. Przebrałem się w garnitur, by po blisko 3 godzinach zamienić go z powrotem na "normalne" ciuchy.

W ciągu godziny opuściłem Monachium i dotarłem do miasteczka z zarezerwowanym gasthausem (pokój ze śniadaniem). Było po 21-ej. Szybko "wprowadziłem się" do pokoju. Od właścicielki dowiedziałem się, że jest tu tylko jedna knajpa, do której trafiłem prawie bez błędnie.

Kilka osób sączyło piwo i dojadało swoje dania. Część oglądała mecz o ćwierćfinał mundialu między Brazylią a Chile. Na zwycięzcę czekała już Holandia. Dość szybko położyłem się spać myśląc już o nurkowaniu następnego dnia.

Zjadłem sprawnie smaczne śniadanie i zadzwoniłem do centrum nurkowego. Florian był początkowo nie ugięty, nie chciał bym przyjeżdżał i nurkował. Jak się później okazało wolał nie zarobić, niż bym był niezadowolony z warunków panujących pod wodą.

Moja determinacja zwyciężyła i za godzinę zameldowałem się u drzwi bazy. Chwile porozmawialiśmy, napełniłem butle i czekałem na przewodnika, którym okazała się Jessica, współpracującą na stałe z owym centrum.

Lochau Kasevne

Jezioro Bodeńskie

Przygotowani uprzednio na beznadziejna wizurę, na miejsce nurkowe odjechaliśmy dwoma samochodami. Kilka minut drogi i znaleźliśmy się w Austrii, w Lochau - miasteczku łączącym się bez wiadomych znaków z Lindau, jednym z wielu, wśród rozciągających się wokół Jeziora Bodeńskiego, którego linia brzegowa liczy 273 km.

Podjechaliśmy na trawiastą plażę, pod samą wodę. Wiał na szczęście delikatny wiaterek, który mile schładzał gorącą temperaturę letniego południa, zbliżającego się z każdą minutą.

Jessica zapytała, jak głęboko chce zejść. Odparłem, że nie mam ciśnienia na głębokość. Stwierdzimy to w czasie zanurzenia i już. Miejsce nosiło nazwę Lochau Kasevne. Bardzo dogodne dla nurków. Poręcz ułatwia ubranie płetw i prowadzi w toń, a że są kamienie, chroni przed poślizgnięciem się.

Przypuszczenia się potwierdziły. Wizurka sięgała maksymalnie do 2 metrów. Osad przesuwał się nam przed maskami na każdej głębokości. Najlepiej było na 6 metrach. Wejście kamieniste przechodziło płynnie w "mulisty" piasek, a długie rośliny pięły się w stronę słońca. Wszędzie znajdowało się dużo malutkich i zbrylonych małż. Schodząc poniżej 9 metrów szybko zrobiło się ciemno, a po przekroczeniu 16 metrów i wymianie "poglądów" zawróciliśmy, by resztę czasu spędzić na granicy gdzie zaczynają wyrastać roślinki, a gdzie przy okazji była najlepsza widoczność. Zanurzenie trwało 78 minut.

Pojechaliśmy następnie do najbliższego autostrady Mc Donald'sa. Tu czekał na nas Florian. Uzupełniając płyny i logbook pogadaliśmy chwilę o najlepszym okresie dla zanurzeń w okolicy. Sugerowali drugą połowę września i październik, a potem czas nurkowań pod lodem.

Pożegnawszy się ruszyłem w długą i męczącą podróż powrotną.

Wojciech Zgoła 2010-10-22

Tagi: niemcy bodeńskie