Malta znów mnie zaskoczyła...

Malta znów mnie zaskoczyła...

Nigdy przedtem nie byłem na archipelagu w marcu. Kiedyś spędziłem parę słonecznych, grudniowych dni pośród zabytków wyspy i pośród wód Morza Śródziemnego. Zobaczyłem wtedy zieloną wyspę, która przecież "normalnie" przez wiele dni pozostaje w barwach brązowo - szaro - kremowych, bo słońce niemiłosiernie smaga skalistą Maltę swoimi promieniami i temperaturą, a deszcz wtedy nie pada. W grudniu zaś byłem świadkiem oberwania chmury. Lało jak z cebra, ulice przemieniły się w rwące potoki, a schody w kaskady mini wodospadów.

Teraz zostałem zaskoczony prócz deszczu i wiatru, wielością zielonych traw, kwiatów i innych skalniaków. Kwitły brzoskwinie, śliwy, a przy polach można było kupić świeżutkie i pachnące truskawki, pomidory, czy cukinię z gruntu. Na drzewach w malutkich sadach wisiały cytryny i pomarańcze.

Zaskoczyła mnie również temperatura, ale tym razem na in minus. W nocy potrafiła spaść poniżej 10O C, a w dzień utrzymywała się przez pierwszych kilka dni na granicy 15 O C. Nie wyobrażam sobie Malty bez zanurzeń, toteż już na drugi dzień pobytu zajrzałem pod wodę. Tu też było zimno, bo 14 O C, a do tego mokra pianka... brrrrr...

Byliśmy we dwóch, z moim ojcem, toteż na nurkowanie przeznaczyłem 3 dni, resztę spędziliśmy aktywnie i poznawczo. Wynajętym Punto mogliśmy podjechać, gdzie nam się zamarzy, byle tylko skupić się na lewostronnym ruchu i pamiętać, by szczególnie spoglądać w prawo, dojeżdżając do skrzyżowania. Każde zwolnienie, błąd, dłuższe zastanawianie się, czy niezdecydowanie, Maltańczycy kwitują trąbieniem.

Po udanych zanurzeniach w okolicach Zurrieq (wrak um el Faroud i "helmet") pojechaliśmy do wioski Mgarr. Na początku XX wieku zasłynęła ze sprzedaży jajek i kurczaków, przez co tutejsza ludność z wdzięczności Bogu (około 60 roku po Chrystusie, w czasie pobytu św. Pawła na wyspie, Maltańczycy przyjęli chrześcijaństwo i mówi się, że na Malcie jest tyle kościołów katolickich ile jest dni w kalendarzu) wybudowała w latach 30-tych "Egg Church", świetnie to podchwytując, bo wielka srebrna kopuła ma kształt jajowaty. Widać to bardzo dobrze po wejściu do środka i zadarciu głowy do góry.

Pojechaliśmy dalej, by dotrzeć do Ghajn Tuffieha Bay. Parking znajduje się na końcu drogi. Dalej można, a wręcz trzeba, podejść do zbocza, z którego rozciąga się przepiękny widok na strome zbocza skalistej wyspy, piaszczyste plaże i nieustannie nacierające fale Morza Śródziemnego. O tej porze roku nie było wiele osób. Przez chwilę byliśmy nawet sami podziwiając zapierającą dech okolicę. Miejsce to na 100% warte jest zobaczenia. Bardziej znana jest pobliska (i częściowo widoczna z Ghajn Bay) zatoka Golden Bay, ale ze względu na kompleks hotelowy pozostawiliśmy ją w spokoju. Cofając się do parkingu, po prawej stronie stoi (właściwie trochę straszy) opuszczony i częściowo zawalony od strony zbocza budynek. Zaraz za nim znajduje się długie zejście schodami do porządnej, szerokiej, jak na Maltę, plaży. Miejsce to lubią surferzy, bo jako taka fala pozwala na zabawę z deską. Spotykamy trzech zapaleńców. Nie licząc kolejnych stopni zachwycam się roślinkami, pierwszymi jaszczurkami, które w słońcu ogrzewają swoje zmarznięte, gadzie ciała oraz pojedynczymi ślimakami pożerającymi szybko młode liście. Są całe mini łany żółtych szczawików zajęczych, kępami rosną mikołajki z delikatnymi kwiatami o białym zabarwieniu, są byliny o liściach podobnych do liści pora o długich, różowych kwiatostanach.

Na dole znajduje się knajpka, która o dziwo jest otwarta i serwuje ubogie jeszcze menu. Jednak kawy i herbaty, piwa czy wreszcie tutejszej kinnie można się śmiało napić. Siadając, przyglądam się napływającym falom. Muskają żółtopomarańczowy piach i odpływają. Od niedzieli wiatr zelżał, ale i tak z dużą jeszcze mocą targa morzem.

Wracamy przez Mostę. Drugie, co do wielkości miasto Malty ma do zaoferowania trzecią (bądź czwartą - trwają o to spory) największą na świecie bazylikę, a właściwie kopułę. Zasłynęła tym, że jedna z niemieckich bomb, zrzucanych podczas nalotów w czasie II Wojny Światowej, spadła na dach kościoła, przebiła go i wryła się w posadzkę nie wybuchając. Maltańczycy jednogłośnie uznali to za cud, a replikę owej bomby można oglądać w zakrystii. Wejść do niej można od kościoła (po lewej stronie od ołtarza) lub od parkingu, po kilku schodkach.

la Valletta

Malta znów mnie zaskoczyła...

Następny dzień poświęcamy na stolicę Malty - la Vallettę.

Już na początku przeżywam zawód, bo nie dosyć, że w zeszłym roku wymieniono tu flotę autobusów i nie ma już na Malcie tego klimatu starych, żółtych, brytyjskich bryk z 50 i 60-tych lat, gdzie chęć wysiadania zgłaszało się ciągnąc za sznureczek, a kierowca wajchą otwierał harmonijkowe drzwi, to wszystkie autobusy są teraz jednakowe, szaro niebieskie i z klimatyzacją. Różnicę czują tylko Ci, którzy wędrowali przez Maltę przed 2011 rokiem...

Vallettę zamieszkuje około 100 tys. mieszkańców, ale nas interesuje tylko "starówka". Miasto powstało w XVI wieku dzięki Joannitom, ale nie będę rozwodzić się nad historią, bo można ją doczytać. Pierwsze momenty były ciężkie, bo nie mogłem znaleźć miejsca parkingowego. W końcu objeżdżając kolejny raz najbliższe rewiry niedaleko głównej bramy, skręciłem na podziemny parking. Zjechałem ostrożnie na poziom -4 i dopiero tam znalazłem wolne miejsce. Nawet nie wyszło drogo, bo za dobre 5 godzin dużo taniej niż w Centrum Poznania.

Powędrowaliśmy do bramy, która, jak się okazało, zniknęła. Została wyburzona, zastąpiona metalową osłoną dla bezpiecznego przejścia turystów i mieszkańców, pośród wielkiej, stalowej budowy. Nieprzyjemny widok dla oczu, kłócący się z kilkusetletnimi murami... Ale cóż, nie jestem ani parlamentem, ani Prezydentem Malty...

Oglądając lewą i prawą stronę ulicy głównej doszliśmy do Muzeum Archeologicznego, które zwiedziliśmy od góry do dołu. Każdy, kogo interesują prehistoryczne świątynie kamienne, stawiane przez mieszkańców wyspy już 7000 lat temu, powinien tu zawitać. Całość ekspozycji rozplanowana jest chronologicznie, a najstarsza atrakcja, czyli "Śpiąca dama" znajduje się w kąciku jednego z pomieszczeń. Trzeba jej poszukać. Szklana gablota pokazuje ten 12 centymetrowy posążek, który liczy sobie około 5000 lat (znaleziony został w Hypogeum). Wokół znajdują się też inne kamienne figurki, jak choćby "Wenus z Malty".

W ogóle warto wspomnieć, że do naszych, dzisiejszych czasów przetrwały 23 prastare zabytki. Wiele z nich widziałem, jednak wciąż nie mogę się "załapać" na Hypogeum Hal Saflieni, bo bilety zostały wykupione aż na następne 3 tygodnie. Znów mi się nie udało. W okresie letnim warto rezerwować wejście na dobre 2 lub 3 miesiące do przodu (www.heritagemalta.org). Na podstawie znalezisk (posągi, statuetki) wiadomo, że świątynie stawiano ku czci jakiegoś bóstwa, mówi się o Bogini-Matce.

Swoje kroki kierujemy teraz do Katedry św. Jana, której budowę rozpoczęto w 1573 roku (ukończona w 1577). Jak przy innych drzwiach domów maltańskich, także u drzwi do katedry warto spoglądnąć na kołatki. Podłogę kościoła stanowią, wykonane z marmuru, płyty nagrobne. Jest ich prawie 400 sztuk, a każda z nich przedstawia śmierć w postaci kościotrupa lub czaszkę i skrzyżowane piszczele (ówczesna filozofia religii - warto pamiętać ją i dziś - mówiła: "Pamiętaj, i ty umrzesz, i ty zatańczysz ze śmiercią"). Umieszczono je ku pamięci rycerzy joannitów, a inskrypcje łacińskie podają nazwisko każdego zmarłego. Spoglądając na imponujący sufit katedry, z malunkami pokazującymi patrona zakonu św. Jana Chrzciciela, przeszliśmy do pomieszczenia z zakazem filmowania i fotografowania, a mianowicie do sali znajdującej się po prawej stronie nawy (blisko przedsionka) z oryginałami Caravaggia. W obrębie katedry znajduje się też sklepik z pamiątkami, a w niedziele, gdy odbywają się msze święte, muzeum z wielkim malarzem jest zamknięte.

Idąc dalej

Malta znów mnie zaskoczyła...

Warto podejść do placu, na którego tyle znajduje się Biblioteka Główna. Tu skupione są restauracje oraz kawiarnia z długą historią, gdzie podają również smakołyki maltańskie i dobre lody. Zaraz za tym placem znajduje się Pałac Wielkiego Mistrza, zbudowany, w wielkiej mierze, z darów wdzięcznej Europy, za zwycięstwo nad imperium osmańskim w 1565 roku. Pałac od zakończenia budowy w 1575 roku był siedzibą kolejnych wielkich mistrzów zakonu. W 1798 roku ówczesny wielki mistrz został zmuszony do oddania siedziby Napoleonowi, którego po 2 latach wyparli Brytyjczycy. Obecnie w części Pałacu urzęduje prezydent Malty.

Wchodząc tu bezpośrednio z ulicy warto popatrzeć na dziedziniec Neptuna, którego figura z brązu stoi pośrodku, otoczona fontanną, palmami i hibiskusami. Po lewej stronie kupuje się bilet i dalej, wąskimi i spiralnymi schodami trzeba wejść na górę. Na końcu wejścia jedno z pomieszczeń zagradza sznur. Jest to sala Posiedzeń Parlamentu. Obserwowani przez ochronę oglądamy drewniane sufity, malowidła, zbroje, tkane gobeliny, czy pokój przyjęć ambasadorów (czasem nieudostępniany zwiedzającym). Schodzimy na dół do zbrojowni (kiedyś trzymano tu konie), którą urządzono gromadząc jedną z najwspanialszych na świecie (!) kolekcji broni z XVI i XVII wieku. Są tu też kompletne i bogato grawerowane zbroje wielkich mistrzów, uzbrojenie i stroje osmańskie, czy wyrzutnia rakietowa z zamkiem skałkowym z ok. 1800 roku.

Idąc dalej główną ulicą la Valletty dochodzimy do fortu Elmo, który można zwiedzać tylko w niedzielę. Wracamy inaczej klucząc ulicami, które układają się względem siebie prostopadle - typowa zabudowa hellenistyczna. Docieramy do Argotti Botanic Gardens, botanicznego ogrodu publicznego, który w czasie lata obok ogrodów Barrakka stanowi oazę zieleni. W tej chwili, opustoszały, stanowi miejsce wylegiwania się kotów, których na Malcie jest rzeczywiście dużo. Obserwując wyspę dokonałem swoistego podziału: na Malcie w dużej przewadze są koty, a na Gozo psy. Zadbane drzewa dają cień, a jest tu też dużo miejsca do zabawy dla dzieci. Ogród powstał w 1805 roku.

Przechodzimy dalej wprost do Upper Barrakka Gardens. Wchodzi się na prawo zostawiając za sobą "oberżę" Auberge de Castile. Każdy, kto myśli, że to jakieś wielkie ogrody, typu warszawskie "Łazienki", bardzo się zdziwi. Pośród kilku drzew i krzewów znajdują się tu bratki, pelargonie, petunie, margaretki górskie itp. Wszystko jest zadbane i uporządkowane, a niedaleko fontanny znajduje się bar, który serwuje zimne napoje, lody, czy kawę. Jednak ludzie przychodzą tu dla widoku i to miejsce koniecznie trzeba zobaczyć. Ogrody są bowiem zakończone balkonem z barierkami, z którego rozciąga się przepiękny panoramiczny widok na całą zatokę Grand Harbour oraz na przeciwległe "trzy miasta" (Singlea, Cospicua i Vittoriosa). Właśnie na tym naturalnym porcie Morza Śródziemnego skupiły się dwie zaciekłe bitwy. Malta okazała się niezdobyta i pomimo ciężkich i wyczerpujących bombardowań w czasie II Wojny Światowej wytrwała (tylko w kwietniu 1942 roku na doki spadły bomby o łącznej masie 3000 ton). Port ten jest długi na 4 km i głęboki na 36 m, przez co może przyjmować wielkie statki, nawet takie o wyporności do 320 tys. ton.

Wracamy do samochodu i przejeżdżamy do Taraxien - naziemnych świątyń "epoki miedzi" na Malcie. Początkowo drogowskazy prowadzą nas w kierunku zespołu tych prehistorycznych zabytków, by po wjechaniu w zabudowania zniknąć. Można się zdenerwować widząc kilka skrętów bez oznaczeń. Zasięgając języka u tubylców trafiam w końcu na parking. Jest 16.45, a zwiedzanie możliwe jest tylko do 17-ej. Byłem tu już wcześniej, ale dla mojego ojca to nowość. Idziemy kupić bilety, a tu okazuje się, że owszem świątynie dostępne są do 17-ej, ale ostatnich oglądających wpuszcza się o 16.30. Pomimo różnych perswazji nie dało się załatwić wejścia na te 15 minut. Obeszliśmy je tylko robiąc zdjęcia aparatami wstawionymi między kraty. Następnie zwiedziliśmy pobliski cmentarz. Okazało się, że Maltańczycy chowają swoich zmarłych, zostawiając na nagrobku zawsze zdjęcie zmarłej osoby. Przy czym zaznaczają datę śmierci i ile lat przeżył. Nie podają daty urodzenia...

C.D.N.

Wojciech Zgoła 2012-03-21

Tagi: malta