Norweskie fiordy (Nurkowanie 4/2010)

Norwegia

Fiordów zachodniej Norwegii nie trzeba właściwie zachwalać. Natura tak poszatkowała tamtejsze skały i oblała morzem, że chce się tam pojechać i zobaczyć to na własne oczy. Klify, zakamarki i lasy brunatnic podwodnego świata fiordów, pamiętające czasy Wikingów, są dodatkowym atutem dla nas nurków.

Wyjazd zorganizowany przez Adama z leszczyńskiego Octopusa i wspierany przez Rico z Poznania, nazwałbym skautingowsko-poznawczym.

W sumie podróżowało ponad 20 osób, wioząc prowiant, sprzęt nurkowy oraz płyny rozweselające, zatrważająco drogie w Norwegii.

Jechałem z Januszem, Jurkiem i Robertem. Pomimo, że mało co się znaliśmy (lub w ogóle), szybko znaleźliśmy wspólny język.

Przeprawę promową mieliśmy późnym wieczorem z duńskiego Hirtshals do norweskiego Kristiansand. Było już po północy, gdy znów ruszyliśmy autem, przecinając ląd w kierunku Haukeligrend, by po paru ładnych godzinach, skręcić na Olen. Jedzie się wolno, bo i mandaty wysokie (przekroczenie prędkości o ponad 40 km/h od dozwolonej, może nawet skończyć się odsiadką w więzieniu) i drogi kręte.

Próbowaliśmy znaleźć nocleg. Rzadkie hotele były zamknięte, a nasze dobijanie się nie skutkowało. Campingi puste, a domki rzeczywiście otwarte (hytre). Można wchodzić i spać, płaci się dopiero rano.

Nie skorzystaliśmy jednak i zmieniając się za kierownicą, dotarliśmy w końcu do Olen, małego, zadbanego miasteczka, położonego na wzgórzach, schodzących wprost do morza. Widoki wodospadów, krętych dróg odsłaniających morze raz z jednej, a raz z drugiej strony, poraziły nas swoim pięknem. Nieciekawa, deszczowa pogoda, nie była w stanie popsuć nam humorów.

Czas do momentu zakwaterowania spędziliśmy na zjedzeniu fantastycznego śniadania, na sprawdzeniu temperatury wody "na oko", a więc dłonią i na próbie łowienia ryb (nie prawda, że biorą natychmiast).

Nasz typowy, norweski dom, ma pokoje 2 i 3 osobowe, dużą kuchnię z jadalnią, living room oraz basen i jacuzzi. Tego dnia odpoczywamy i próbujemy nadrobić stracone godziny snu.

Miejsca nurkowe naszej okolicy są nieznane. Nikt nie wie, jakie są warunki pod wodą. Jaka jest temperatura, widoczność i czy występują prądy?

Nazajutrz

Norwegia

Nazajutrz mamy niedzielę. Wybieram się więc do kościoła, do pobliskiego Haugesund. Chłopaki jadą ze mną. Dzięki temu poznajemy Tomka-Polaka, który od 5 lat mieszka w Norwegii i do tego jest czynnym nurkiem.

Mamy ze sobą sprzęt, a Tomek pokazuje nam 2 miejsca nurkowe. Wybieramy jedno z nich i parkuje samochód niecałe 2 m od tafli morza. Wreszcie zejdziemy pod wodę!

Ubieramy się, sprawdzamy sprzęt. Wszystko gra. Zanurzamy się. Dno opada po woli do 10 m. Biorąc pod uwagę falowanie morza i deszcz, widoczność jest całkiem dobra, około 7 m. Tutaj pod woda jest zupełnie inaczej niż w Egipcie, czy na Malcie. Olbrzymie brunatnice powodują, że przez chwilę czujemy się jakbyśmy spacerowali w gęstym lesie. Dominują kolory: bordowy, brązowy i czerwony. Dno jest nierównomierne. Nurkujemy rozglądając się bacznie w koło. Są duże kraby kieszeńce (Cancer pagurus), które na nasz widok cofają się maksymalnie, próbując skryć się w rozpadlinach skalnych. Nie mają się czego obawiać, akurat nasz team poluje wyłącznie z aparatami lub kamerami.

Napotykamy rozgwiazdy, homara (Homarus gammarus), dorsze. Niektórych ryb nie umiemy nazwać, ale w jednym ze sklepów dostajemy małe zestawienie tutejszej fauny. W sumie schodzimy do 20 m. Temperatura wody przy powierzchni wynosi 17 st. C, a głębiej, w czasie całego nurkowania, utrzymuje się na poziomie 16 st. C.

Byliśmy przygotowani na dużo zimniejsze kąpiele, a ta sytuacja sympatycznie nas zaskoczyła.

Jurek z Robertem wypatrzyli żabnicę (Lophius piscatorius), ja natomiast taszę (Cyclopterus lumpus). Przystanek bezpieczeństwa "załatwiamy" przeszukując dno. Zadowoleni spędzeniem ponad godziny w norweskich wodach terytorialnych, wychodzimy.

Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni. Dużo życia, ciekawie ukształtowany teren, miejscami pionowe, skalne ścianki i lasy brunatnic.

Z Tomkiem umawiamy się na telefon. Sprawdzi dla nas możliwość nurków z łodzi. Okazuje się bowiem, że w Haugesund jest Centrum Nurkowe.

Na marginesie dodam, że Tomek dał nam pokaźnego łososia, którego w czasie nurków odmroziliśmy. Następnie powędrował do plastykowej skrzynki i ludziom po powrocie powiedzieliśmy, że Janusz trafił łososia nożem w łeb, tak blisko podpływały. Większość w to uwierzyła, a po usmażeniu (ryba poszła na całą grupę) wszyscy byli zainteresowani miejscem nurkowym i jakie duże ryby tam pływają, i jak blisko.

Wieczorem ucztujemy z tym, co przywieźliśmy i ugotowaliśmy.

Niestety jest problem z kompresorem. W naszej chacie nie ma siły i nie można go podłączyć. Nabicie butli dla każdego z nas, za pomocą mało wydajnych (sztuk 2) kompresorów na benzynę, wydłuża czas oczekiwania do kilku godzin. Po dwóch dniach udaje się Adamowi znaleźć możliwość podłączenia i sytuacja znacznie się poprawia.

Na końcu drog

Norwegia

Następnego dnia znów pada. Przepuszczamy kolegów i koleżanki, i jedziemy nurkować jako ostatni. Nie próżnujemy i zbieramy dane o miejscach nurkowych, które powybierali inni z naszej dużej grupy. Decydujemy się na zanurzenie w miejscu "na końcu drogi", jak je nazwałem. Po prostu zjeżdżając do asfaltu, kierujemy się w prawo i jedziemy do końca drogi.

Wejście do wody dość proste, bo są schody. Jednak ze względu, że ostatni stopień znajduje się prawie na równi z tafla wody, wgramolenie się z powrotem będzie nie lada wyzwaniem. Wskakujemy i schodzimy na 15 - 20 m. Początkowo słaba wizura, po chwili dochodzi nawet do 20 m. Osiągamy głębokość 40 m i penetrujemy dno. Od razu rzucają się nam w oczy łąki białych ukwiałów. Pośród nich przepływają małe i duże ryby. Rozpoznajemy mieniąca się niebiesko makrelę (Scomber scombrus), skarpy (Psetta maximus) - płaskie i podobne do flądr. Dużo jest też krabów, jeżowców oraz gromadników (Mallotus villosus). Ciekawostką są częste tutaj rozgwiazdy wieloramienne. Generalnie występują w różnych odcieniach czerwieni, ale dosłownie kilka razy natykam się na niebieskie.

Obserwujemy dostojne i spokojnie płynące, w sobie znanym kierunku, meduzy. Podświetlone, wydają się być płonącą kometą. Uważając na parzydełka przyglądamy się tym największym.

Następnego dnia organizujemy łódź. Zbieramy 9 osób i na 3 samochody jedziemy do Haugesund. Tomek podprowadza nas do centrum nurkowego. Każdy z nas ma po dwie butle (lub tweeny). Nie ma tu zwyczaju pływania z przewodnikiem. Jesteśmy zdani na siebie. Pytam o pierwsze miejsce nurkowe. Nazywa się Gitteray. Kapitan jest starym wilkiem morskim - Norweg o imieniu Eryk, chyba całe życie spędził na morzu.

Dzielimy się na 3 grupy.

Skaczemy do wody i po linie od kotwicy schodzimy do dna. Osiągamy 30 m, a temperatura wody wynosi 14 st. C. Widoczność na poziomie 10 m. Pływamy, ale jest strasznie monotonnie. Po niespełna godzinie wynurzamy się. Gdy są już wszyscy, płyniemy na drugiego nurka. Ma być dużo ciekawiej.

I na szczęście tak się też okazuje. Nurkujemy w miejscu o nazwie Persshier.

Teren bardzo ciekawie ukształtowany. Głazy, ścianki skalne, pagórki. Wszędzie żerują dziesiątki rozgwiazd i jest trochę dużych ryb. Widzę zębacza smugowego (Anarhichas minor). W pewnym momencie schodzą się ze sobą ściany skał, a na ich styku, w szczelinie, odnajduję kraby wielkości ludzkiej głowy.

Jest delikatny prąd, a widoczność dochodzi do 15 m. Po woli zaczynamy wynurzenie z 25 m, na które zeszliśmy. Na przystanku bezpieczeństwa znosi nas i w toni tracimy z lekka orientację. Obserwując meduzy wypływamy na powierzchnię. Jurka znosi o jakieś 150 m od nas, a statek jest oddalony o dobre 250 m. Zaczynamy z Robertem forsowne machanie płetwami, niestety pod prąd. Po kilku minutach widzimy, że szyper podpływa do Jurka. Zdyszani dobijamy do burty i wchodzimy po trapie na pokład. Wyławiamy tak pozostałych. Szczęśliwie wracamy do portu. Tym razem wszyscy są zadowoleni, a jeden z kolegów zalicza trafienie kuszą niezłej ryby. Będzie miał chłop kolację.

Następne dni

Norwegia

Następne dwa dni nurkujemy w okolicach Haugesund. Zanurzamy się, w najlepszym, naszym zdaniem miejscu: Arabratskilen, które zwiemy kanionem.

Najpierw prawie godzinę spędzamy na spenetrowaniu skalistych wejść do morza. W każdym przypadku musimy pokonać kilkadziesiąt metrów, więc rozważamy wszystkie za i przeciw. Wywrotka daje duże prawdopodobieństwo urazu. W końcu wybieramy lewą stronę zatoki.

Składamy cały sprzęt. Sprawdzamy automaty, jackety i zapięcia. Całość zanosimy i układamy na najbliższym kamieniu, żeby łatwiej było założyć tę nurkową zbroję na plecy. Kamery, płetwy i maski, kładziemy już w wodzie, na wystającym kawałku skały. Jedynie Roberto idzie w pełnym rynsztunku całą trasę od samochodu.

Podpierając się rękami, delikatnie stąpając po śliskich kamieniach, wchodzimy w morskie objęcia. Zanurzamy się. Jurek prowadzi nas przez "Bory Tucholskie". Początkowo nie widać nic, prócz wysokich i rozłożystych brunatnic. Zwalniamy. Fale przyboju nie przeszkadzają nam. Widać na 10-15 m. Zaczynam zauważać małże, które są większe od dłoni i naprawdę nazywają się: przegrzebek jadalny (Pecter maximus). Pojawiają się jeżowce, a niektóre rozgwiazdy próbują wpełznąć na liście brunatnic. Chłopaki zauważają węgorza. Ja nie mam na tyle szczęścia.

Kierujemy się na prawo. Krajobraz zaczyna się zmieniać. Znajduję ślimaka nagoskrzelnego i nieliczne tutaj gąbki.

Nagle wpływamy do kanionu. Pionowe ściany schodzą do dna. Pływa tu wiele dużych okazów ryb. Niektóre mają 70 - 100 cm długości. Podpływają dość blisko zaciekawione błyskami świateł. Spostrzegamy długonogiego kraba królewskiego (Paralitodes camtschaticus) i wszechobecne kraby kieszeńce, które straszą nas wielkimi szczypcami, gotowymi, w razie obrony, odciąć palec.

Schodzimy na ponad 30 m i w wodzie jesteśmy prawie godzinę.

Po bardzo trudnym wyjściu, obserwujemy 4 Norwegów, którzy przyjechali tu nurkować. Są trochę zdziwieni Polakami, którzy nie dosyć, że wiedzieli o tym miejscu, to właśnie wyszli, po świetnym zanurzeniu z morza.

Zostajemy dłużej i okazuje się, że po prawej stronie zatoczki jest obniżona, o około pół metra pod lustrem wody, półka skalna.

Tego dnia zwiedzamy sobie Haugesund. Jedziemy też na okoliczną wyspę, pochodzić po skansenie Wikingów - odwzorowanym w 100% na ich X i XI wiecznych, oryginalnych zabudowaniach.

Ostatni dzień

Norwegia

Ostatni dzień nurkowy spędzamy na ponownym zanurzeniu w "naszym" kanionie. Wchodzimy jednak, wzorując się na podpatrzonych Norwegach. Tomek tym razem jest z nami i zabiera ze sobą kuszę.

Rewelacja. Schodzimy na 4-5 m. początkowo fatalna wizura, zmienia się w trakcie nabierania głębokości. Zaczynamy od wąskiego gardła kanionu i płyniemy na pełne morze. Tomek poluje i po 30 minutach zawraca. Przekraczamy właśnie głębokość 20 m. Pionowe ściany, usiane drobnymi zakamarkami i półkami, rozchodzą się. Trzymamy się prawej strony. Bardzo chcemy wypatrzeć żabnicę. Nie jest to łatwe, bo ta spora, drapieżna ryba, stosuje doskonały kamuflaż, wtapiając się w otoczenie niczym kameleon. Może osiągać nawet 2 metry długości. Ma wielką paszczę, zakończoną ostrymi zębami.

Tymczasem opadamy wraz z dnem, przekraczając granicę 40 m. Chłopaki mają tweeny, więc gdy wskazówka powietrza dociera do 100 bar, pokazuję, że ja musze wracać. Aby nie wejść w dekompresję, wypłycam. Wracamy razem, tyle, że ja jestem nad nimi o jakieś 10 m wyżej. Spotykamy się na głębokości kilkunastu metrów, wciąż penetrując zarośla.

Wreszcie, w ostatnim momencie, kątem oka ograniczonego maską, zauważam żabnicę. Ukrywa się pomiędzy liśćmi brunatnic. Wołam Jurka i Roberta. Trudno ją nakręcić, ale udaje się ? tyle, że nie mnie. Właśnie w trakcie, wysiada monitor?

Deko łapię i tak w postaci 7 minut. Dodatkowo robimy safety stop. Nie jest źle, wynurzam się z 30 barami w butli.

Teraz jeszcze trzeba wyjść. Okazuje się to nie lada wyczynem. Skały są śliskie. W końcu wychodzimy na czworaka. Zgodnie uważamy, że to najlepsze miejsce, z tych, które odwiedziliśmy.

Ostatniego już nurka robimy dokładnie tam, gdzie zaczęliśmy. Podziwiamy Janusza, który wchodzi bez kaptura i rękawiczek. Nurek jest co prawda płytki, ale mimo wszystko, to najbardziej narażone miejsca. Robert znajduje stare naboje! Zbieramy też muszle po przegrzebkach.

Po powrocie do Olen przyrządzam pizzę dla naszej czwórki, którą popijamy absolutnym grapefruitem i colą. Uzupełniamy logbooki i z grubsza się pakujemy.

Nazajutrz zbieramy rozłożony, prawie wyschnięty sprzęt. Wszystko pakujemy do wozu i ruszamy w kierunku Polski. Tym razem wybieramy drogę wzdłuż fiordów, przez Stavanger. Kawałek musimy płynąć promem. Widoki zapierają dech w piersiach. Przez ostatnie dni mamy słońce. Wreszcie widzimy w pełni skały wystające z morza, owce na łąkach, lasy pełne grzybów, kręte drogi i nieliczne stacje benzynowe.

Jeszcze tylko prom do Danii, ponad 1000 km i jesteśmy w domu.

Wojciech Zgoła 2010-04-16

Tagi: fiordy