Podwodna komórka

Sobotni wieczór przerwał dzwonek telefonu. Odebrałem po 3 sygnale i usłyszałem znajomy głos Przema, z którym w 2011 roku przepływałem Atlantyk. Okazało się, że Komandorowi Jacht Klubu „Odlewnik” wpadł do wody telefon, gdy ten przechodził z łódki na pomost. Pytanie było proste: Wojtas możesz przyjechać i spróbować go wyłowić? Pewnie, że mogę, tyle, że nie teraz od razu, a na drugi dzień.

Była niedziela, 28 maja 2017 roku. Umówiłem się na 12-ą, a do przejechania miałem kilkadziesiąt kilometrów. Kierunek Śrem i Jezioro Grzymisławskie. W zeszłym roku, właśnie z Przemkiem i jeszcze z Małgosią, pływaliśmy chwilę po tym wąskim acz długim zbiorniku. Pamiętałem, że przezroczystość wody zostawiała wiele do życzenia. Czego jednak nie robi się dla przyjaciół?

Dotarłem punktualnie i na hasło „komandor – telefon” bez problemu wjechałem samochodem na teren „Odlewnika” i cofnąłem blisko linii brzegowej.
Przywitałem się ze wszystkimi żeglarzami i poznałem Komandora. Jego telefon czekał już na dnie od doby, a nie był zaopatrzony w podwodną obudowę.
Poszliśmy na pomost, mniej więcej w okolice miejsca, gdzie doszło do wypadnięcia komórki z kieszeni szortów. Woda wyglądała na nieprzeniknioną …

Wróciłem do samochodu i czując na sobie wzrok wilków morskich zacząłem wynosić i klarować sprzęt nurkowy. Wreszcie, gdy byłem gotowy, chwyciłem płetwy, maskę i transparentny worek do zbierania przypadkowych śmieci. Małgosia bawiła się w fotografa, a Przemo prowadził kurs żeglarski. Paweł – Komandor – stał w miejscu zdarzenia. Wszedłem ostrożnie do brązowawej wody. Wsunąłem płetwy i założyłem maskę. Zanurkowałem dobry metr przed miejscem, gdzie prawdopodobnie wpadł telefon. Zszedłem na głębokość 4 m i dotknąłem dna, choć go nie zobaczyłem. Widoczność ograniczała się do 10 - 20 cm. Od razu pomyślałem o archeologach podwodnych, od których nie raz nasłuchałem się, w jakich warunkach muszą często pracować.

Cóż, położyłem się tuż nad dnem i zacząłem ręcznie dokładnie badać teren. Wyłowiłem przy okazji mnóstwo śmieci. Między innymi duży młotek, który wpadł do wody kiedyś przy remontowaniu pomostu. Po około 30 minutach wynurzyłem się niestety bez telefonu. Jednak aby z 4 metrów wydobyć ciężkie śmieci musiałem mocno dopompować skrzydło Ghost’a, by znaleźć się na powierzchni. Miny nam trochę zrzedły, bo oceniałem możliwość znalezienia komórki na może 10 %. Po kilku minutach przerwy i rozmowy odpłynąłem od pomostu o dobre 4 metry i wtedy zanurzyłem się drugi raz. Teraz działałem już bez worka na śmieci, więc płetwy powędrowały bardziej ku górze, a ja dotykałem dna dwoma palcami (wskazującym i środkowym) jednej i dwoma palcami drugiej ręki. Twarz trzymałem blisko wspomnianego dna, jak dobry rasowy pies myśliwski. Zacząłem przeczesywać okolice. Kilka metrów do przodu, w prawo, w prawo i znów kilka metrów do przodu, potem w lewo, w lewo itd. Zdziwiłem się w pewnym momencie, bo przed oczami przepłynęły mi dwa okonie. To były jedyne ryby jakie zdołałem dostrzec, a widoczność w tym miejscu poprawiła się na chwilę i wynosiła aż 25 cm. Znalazłem gumową piłkę psią, bezpiecznik ceramiczny, ale i tym razem nie odnalazłem komórki.

Wynurzyłem się po około 30 minutach. Fant w postaci kolorowej piłki powędrował w radosny pysk wiekowego już jamnika, bo ponoć do niego zabawka ta należała. Komandor spochmurniał choć zachowywał pozory spokoju i wątpliwej nadziei. Tym razem odsunąłem się w stronę otwartego jeziora o jakieś 2 – 3 m od miejsca domniemanego wypadnięcia telefonu. To było moje ostatnie podejście. Zanurzyłem się i gdy przyjąłem postawę na dwóch palcach z płetwami do góry, po mojej lewej dostrzegłem telefon. Znajdował się przy słupie pomostu dokładnie na granicy pod i przed pomostem. Wynurzyłem się i po prostu podniosłem telefon do góry. Uśmiech zagościł na twarzy Pawła, a Małgosia pstrykała. Wśród żeglarzy zapanowało podniecenie, a gdy wyszedłem z wody, by stanąć pod „szlauchem” i spłukać pozostałości brązowawej wody Jeziora Grzymisławskiego, zostałem poklepany po ramieniu i obdarzony miłym słowem: „nieźle szefie”.

Potem już we trójkę z Przemkiem i Małgosią zjedliśmy chińszczyznę i z podarowaną z wdzięczności nalewką wróciłem do siebie.

Zdjęcia: Małgorzata Wójcik

Wojciech Zgoła 2017-06-20