Żeglujący nurek (Nuras.info 3/2010)

Na jachcie fot. Tomasz Kwaśniewski

Wywiad z dr. Jarosławem Gabryelskim, pracownikiem AWF w Poznaniu, Młodszym Instruktorem Żeglarstwa PŻŻ i jednocześnie Instruktorem Nurkowania. Rozmawia Wojciech Zgoła.

WZ: Znamy się już ładnych parę latek, ale nie wypominając sobie wieku, powiedz kiedy poczułeś pierwszą fascynację wodą, jak to w Twoim życiu wyglądało?
JG: Od dziecka...

WZ: Wiem, że masz działkę w Boszkowie, nad jeziorem Dominickim ...
JG: Tak. W związku z tym, że tam się od dziecka wychowywałem, z wodą byłem związany od zawsze, w mniej lub bardziej profesjonalny sposób, a od czasów liceum zacząłem się "bawić" w żeglowanie bardziej na poważnie.

WZ: Czyli patent żeglarza jachtowego.
JG: Tak, tak, właśnie w tamtym czasie.

WZ: A czy już wtedy myślałeś o nurkowaniu?
JG: Tak, ponieważ widziałem w Boszkowie nurków. W tamtym czasie w ośrodku LOK-u był Klub Nurkowy. To są czasy...

WZ: Wyglądasz młodo, ale lata 80-te, powiedzmy sobie szczerze.
JG: No tak, tak, czasy zestawów typu "Ukraina". No i co? Ja już wtedy nurkowałem bez żadnych kursów, czy papierów, ponieważ moi koledzy nurkowali w Boszkowie i przepływali pod wodą z LOK-u na główną plażę, ja brałem butle na plecy i nurkowałem sobie z nimi. Nie znałem zasad, ale jeszcze jako dziecko nauczyłem się prędzej nurkować niż pływać.

WZ: Ale to wyszło od rodziców?
JG: Tak, dostałem dziecięce ABC i nurkowałem w j. Dominickim. To, że nie było gruntu, nie było problemem, pływałem na każdej głębokości. Pamiętam ten pyszny ustnik od rurki...

WZ: Ten smaczny gumowy...
JG: ... dokładnie. A jak zdejmowałem ABC, to nie umiałem pływać. No, ale wracając do nurkowania z butlą, nie było dalszej fascynacji tym tematem. W tamtych czasach nurkowanie nie było tak popularne.

WZ: Czyli dłuższa przerwa?
JG: Tak, tak. Bardzo długa i w tym czasie nurkowania nie było?

WZ: Co chciałeś powiedzieć? Że nie było takich możliwości, czy że nie nurkowałeś, bo Cię to nie interesowało?
JG: Nie miałem, niestety, takich możliwości.

WZ: No dobra, poszedłeś swoją drogą, skończyłeś rehabilitację na poznańskim AWF-ie, ale wciąż nie przestałeś żeglować. Jak nabywałeś doświadczenia w tej dziedzinie?
JG: Jeszcze w latach 90-tych zrobiłem uprawnienia sternika jachtowego. Było to zaraz po studiach, w czasie których, stać mnie było jedynie na wyprawy na Mazury, po których namiętnie w tym czasie pływałem.

WZ: Ale patent sternika zdobywałeś na Bałtyku?
JG: Tak, innych możliwości wtedy raczej nie było, a program szkolenia mówi, że trzeba posiadać staż morski. Dlatego Bałtyk. Zresztą nasze certyfikaty są dwujęzyczne i bardzo wysoko cenione, ze względu na dość restrykcyjne szkolenie. Nasze morze nie jest łatwe i potrafi być nieprzyjemne?

WZ: Wiem, bo byliśmy razem na rejsie żeglarskim do Sasnitz...
JG: No tak... (śmiech)

WZ: I co dalej, Mazury?
JG: Nie, jak zrobiłem uprawnienia sternika, to otworzyły się przede mną bramy mórz i zacząłem żeglować po ciepłych wodach Chorwacji.

WZ: A kiedy zawitałeś tam pierwszy raz?
JG: W 2001 albo 2002, zaraz w następnym roku po naszym rejsie do Sasnitz.

WZ: A jak wspominasz w ogóle Sasnitz?
JG: Przede wszystkim, nasza flota czarterowa jest bardzo słaba, nie ma jachtów, które nadawałyby się do żeglugi rodzinnej. Do tego załogę muszą stanowić żeglarze, którzy poradzą sobie z czymś, co się ciągle psuje, nie działa, silnik się pali... Trzeba być przygotowanym na każdą katastrofę. Nawet jeśli są jachty oferowane jako czarter na Bałtyk, to cena jest wyższa niż ceny europejskie... Do tego jest mało marin, a jeśli są, to poprzerabiane z portów rybackich i niestety mało przyjazne. Morze nanosi swoje osady od strony otwartego morza, co powoduje konieczność pogłębiania torów podejściowych, a to nie zawsze ma miejsce (to tylko jedno z nielicznych utrudnień żeglowania po Bałtyku), ale od jakiegoś czasu nie pływam po Bałtyku, więc nie chciałbym się za bardzo wypowiadać. Ostatnio, po pięcioletniej nieobecności, byłem w marinie w Gdyni i muszę przyznać, że wygląda to lepiej. Więcej jest też jednostek z czarterowej floty europejskiej, które podniosły trochę poziom. Jednak wciąż brakuje właściwego zaplecza, sanitariatów...

WZ: No więc właśnie...
JG: Jeszcze daleko nam do tego, co widzi się w marinach europejskich, ale spowodowane jest to też morzem, jakie mamy i pogodą. Dlatego żeglarze wolą jeździć do Chorwacji i do innych krajów.

WZ: A jak dalej wyglądało nabywanie Twojego doświadczenia żeglarskiego?
JG: W Poznaniu, w Klubie LOK-owskim, zdobyłem patent młodszego instruktora żeglarstwa. Wtedy też udzielałem się jakiś czas ucząc, ale zrezygnowałem. Klub nie nadążał za zmianami...

WZ: I co, nie chciałeś się denerwować?
JG: Jak zauważyłeś, nie lubię się denerwować. Jak mi ktoś tłumaczy, że kupimy stalówkę o 2 złote tańszą, która przerdzewieje i maszt się złamie na jachcie pełnym dzieci, jak to miało miejsce, to nikt się nie przejmował, że mógł być wypadek. Był tylko problem, że nie kupimy nierdzewnej stalówki, bo jest o te 2 zł droższa. Niestety nie wytrzymuję takich dyskusji, więc zrezygnowałem ze współpracy z tym klubem.

WZ: Wtedy zacząłeś pływać po Adriatyku.
JG: Tak, zaczął się Adriatyk.

WZ: Zafascynowałeś się? Infrastruktura przygotowana super, przyjazna atmosfera, dobre wino i rakija?
JG: (śmiech) No, ona czasami jest dobra, a czasami nie. To coś pomiędzy paliwem rakietowym, a benzyną... To się daje pić tylko tam.

WZ: Ale wtedy jeszcze nie nurkowałeś?
JG: Wtedy jeszcze nie.

WZ: Pływając tam, widziałeś dużo nurków?
JG: Widziałem przystosowane do wożenia nurków szkunery oraz centra nurkowe zlokalizowane w bezpośrednim sąsiedztwie, w marinach.

WZ: Czy wtedy łapało Cię już nurkowanie?
JG: Tak. Jeździłem oczywiście z ABC, więc snorklowałem. Nurkowanie jak najbardziej mnie interesowało, ale było poza moją granicą finansową. Takie dziedziny jak: żeglarstwo, narciarstwo, teraz trzecia dyscyplina, też nie tania, tak jak bierki - wiadomo, wymagają nakładów finansowych. No i nurkowanie sobie trochę poczekało.

WZ: To kiedy pierwszy nurek? Albo inaczej, czy ktoś Cię pociągnął, w sensie Twojego pierwszego instruktora? Przypadek?
JG: Już Ci mówię. Z racji tego, że pracuję na AWF-ie, jeździłem jako instruktor na letnie obozy sportów wodnych, gdzie jedną z dyscyplin było żeglarstwo. Właśnie na jeden z takich obozów, moja koleżanka z pracy, która jest nurkiem P4, przyjechała ze swoim partnerem, który jest instruktorem M2+. Trochę się znaliśmy, a oni obydwoje przyjechali zrobić pokaz nurkowania. Widząc, że nurkują w konfiguracji DIR-owskiej, na długim wężu, zaproponowałem Janowi Liszkowskiemu (instruktorowi), żeby zabrał mnie pod wodę. Popatrzył na mnie, jak na wariata i zapytał: ale jak? A ja, że na tym długim wężu. Popatrzył jeszcze bardziej jak na wariata, ale w końcu, gdy się upewnił, że coś tam wiem o nurkowaniu, wziął mnie pod wodę. Wtedy miałem już zakupiony (nie przyznałem się Jankowi) sprzęt nurkowy (na targu w Niemczech): butla 10 l z noszakiem, chomąto, jakiś automat tłokowy - zabytek dużej klasy, z bomblującym manometrem. Zrobiliśmy coś w rodzaju intro, ja na długim wężu w ABC, za rękę z instruktorem w pełnej konfiguracji.

WZ: I jak wyszło?
JG: Całkiem dobrze. Nawet na tyle, że Jasiu zrobił mi kurs, za który nie wziął ode mnie pieniędzy. Zapłaciłem jedynie za plastik i za wypożyczenie części sprzętu.

WZ: To niezła gratka, bo nie szkoli często...
JG: Nie szkoli hurtowo, bo nie musi. Wybiera sobie, jeśli uzna, że się nadajesz, mówi: Ciebie wyszkolę. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem.

WZ: I co P1?
JG: Tak, w 2005 r. zrobiłem P1, po roku P2, a po dwóch, w 2008 r. - P3

WZ: A to pamiętam, bo spotkaliśmy się w Giewartowie. Moja córka robiła wtedy Junior Scuba Diver-a, a Ty kończyłeś P3.
JG: Tak, tak... no i co, poczekałem rok i zrobiłem uprawnienia instruktorskie.

WZ: Kurs instruktorski i 'ciepłe' wody Hańczy wspominasz oczywiście dobrze?
JG: Obóz był 2-tygodniowy i odbywał się w organizacji CMAS, bo w niej nurkuję od samego początku i w niej nurkują moi instruktorzy, więc siłą rzeczy CMAS.

WZ: Nie no, to jest normalne, ale powiedzmy głośno, że nie jesteś zwolennikiem jednej organizacji.
JG: W nurkowaniu federacja nie ma znaczenia, znaczenie ma instruktor, który indywidualnie szkoli i ponosi odpowiedzialność za kursanta. Natomiast obóz instruktorski, no cóż... Moje uczucia są mieszane. Owszem, akwen jest piękny, tylko nie rozumiem, dlaczego kurs centralny odbywa się tak daleko, ale "na układy nie ma rady". Uważam, że szkolenie instruktorskie powinno wyglądać troszeczkę inaczej. Nie każdy kandydat na instruktora nurkowania ma to szczęście być absolwentem AWF-u, być byłym zawodnikiem, być instruktorem w innych dyscyplinach i być nauczycielem akademickim. A mieć wiedzę "jak uczyć", na tym kursie jest za mało, albo w ogóle.

WZ: Czyli przykład tych, którzy egzaminują w tym względzie też nie jest najlepszy?
JG: No tak. Jeśli robimy kurs instruktorski i wymagamy pewnych procedur, np. wymiany automatu pod wodą i każemy wykonać to ćwiczenie, to należy je najpierw omówić, żeby kandydat wiedział, za co będzie oceniany. Podstawowym elementem nauczania jest pokaz, a na tym kursie nie było ani jednego pokazu.

WZ: Tylko: proszę wykonać ćwiczenie.
JG: Trzeba pamiętać, że w różnych klubach byliśmy uczeni, także przez instruktorów z lat 70-tych, którzy wymieniają automat za puszkę. Ci podążający za trendami wymieniają za wąż. Nikt mi nie powiedział, jak mam to zrobić, choć umiem i tak, i tak. Mogę się dostosować do oceniającego. Wystarczyłoby omówić, pokazać i już.

WZ: Elementu pedagogicznego nie ma w szkoleniu w ogóle.
JG: Ale to właśnie bardzo źle. Przecież instruktorem może być każdy po szkole średniej. Brakuje tego pedagogicznego podejścia. Mam wrażenie, że kandydat na instruktora powinien przyjechać przygotowany we wszystkich aspektach, a instruktorzy prowadzący kurs, stwierdzają tylko, czy on jest instruktorem, czy jeszcze nie jest.

WZ: Zamknijmy ten temat. Jak pewnie wiesz, w marcu są pierwsze Targi Nurkowe w Warszawie, które odłączyły się od targów Wiatr i Woda. Mnie ciekawi połączenie Twoich pasji: żeglarstwa i nurkowania, bo wiem, że w zeszłym roku byłeś na takim wypadzie w Chorwacji, pierwszy raz w życiu. Do tej pory jeździłeś albo żeglować, albo nurkować. Teraz połączyłeś to na ciepłych wodach Adriatyku.
JG: Taki pomysł się urodził, ponieważ część grupy, z którą wyjeżdżam, zarówno nurkuje, jak i żegluje. Postanowiłem zorganizować taki wyjazd. Zebrałem grupę i na przełomie września i października pojechaliśmy. Logistycznie zrobiliśmy to tak, że wy- znaczyliśmy trasę, na niej wyszukaliśmy bazy nurkowe, które obdzwoniliśmy. Trzeba uważać, bo w tym okresie część baz już nie działa. Umawiać trzeba się na konkretny dzień, co przy żeglowaniu nie jest takie proste, bo pogoda może się zmienić i można nie dopłynąć na czas. Drugim problemem jest fakt, że taki jacht jest mały i nie ma za bardzo miejsca na sprzęt nurkowy.

WZ: No, to są problemy, bo do tego dochodzi prowiant itd.
JG: Dokładnie. W każdym razie wyczarterowaną łodzią dotarliśmy do wyspy VIS. Noc spędziliśmy na kotwicy, a rankiem dopłynęliśmy do portu i poszliśmy do bazy. Tam okazało się, że zapomnieli o naszej umowie, bo przyjechała duża grupa Niemców. No i był "zonk", ale co zrobić? Poczekaliśmy na "drugie" zanurzenie. W końcu przypłynęli po nas RIB-em, przesiedliśmy się i mieliśmy nurkować na wraku, który był zatopiony na głębokości od 10 do 35 m. Nurkowanie miało być łatwe, bez prądów i przy dobrej widoczności. Mieliśmy też obserwować kongery - węgorze morskie. Po wejściu do wody, już na dobry początek była katastrofa, bo okazało się, że jest bardzo silny prąd. Część nurków mniej doświadczonych, wylądowała na pobliskich skałach z lampą nawigacyjną, a nasza grupka, po pewnych perturbacjach, znalazła wgłębienie w skałach i tam się zatrzymaliśmy. Dive master jest miejscowy i powinien wiedzieć, że w tym miejscu jest prąd. Nam w każdym razie zniknął z oczu, próbując zapewne pozbierać "do kupy" rozsypaną grupę. Zdecydowaliśmy się wynurzyć i zapytaliśmy (wciąż nie mając kontaktu z DM) gdzie jest ten wrak. Okazało się, że sternik rzucił kotwicę prosto we wrak i po łańcuchu kotwicznym opuściliśmy się wprost na niego. Ku naszemu zdziwieniu, w tym momencie pojawił się DM i uśmiechnięty prowadził nurkowanie. Wrak rzeczywiście ładny, położony pod dobrym kątem. Doszliśmy do piaszczystego dna, a z rur wystających ze statku zaczęły wychodzić kongery...

WZ: Rzeczywiście duże?
JG: Długości 2 - 3,5 metra.

WZ: No to piękne?
JG: Rzeczywiście ogromne i widać, że go znały (DM), bo obszukały mu jacket, zaglądając gdzie ma rybki. Karmił je, a one podpływały bardzo blisko do nas, też chciały nas obszukać, ale my mieliśmy skrzydła i nie wiedziały, co jest grane...

WZ: Biedne kongery...
JG: (śmiech) Tak, biedne... My też dostaliśmy rybki i mogliśmy karmić.

WZ: Nie gryzą?
JG: Nie jest to zbyt bezpieczne, ale DM pokazał jak to robić. Trzeba zamkniętą pięścią chwycić ogon rybki i tak ostrożnie podawać. Uderzenie jest bardzo mocne. Ci, którym udało się zanurkować, byli zadowoleni.

WZ: I co dalej?
JG: Pożeglowaliśmy wg planu, ale jacht wyglądał jak "Rumunia" - ja tak mówię, bo był obwieszony piankami i sprzętem, który miał wyschnąć. W każdym razie opływamy VIS. Płyniemy do Korczuli.

WZ: Ile razy nurkowaliście?
JG: Zaplanowaliśmy w sumie 6 nurkowań, ale odbyły się tylko 3. Te dwa następne odbyliśmy na wyspie Korczula. Było sympatycznie i bez komplikacji. Na pierwszym zwiedzaliśmy grotę, a na drugim podziwialiśmy faunę i florę na chorwackim plato. Następne zanurzenia miały się odbyć na wyspie Lastowo, ale tam się nie udało z powodu wiatru. Bora - wiatr schodzący z góry - był tak silny, że nie wychodził prom ze Splitu. Musielibyśmy czekać dwa dni, a na to nie było czasu. Zacumowaliśmy zatem, chowając się za wyspą Mljet i już tam nie popłynęliśmy. To jest właśnie jeden z aspektów łączenia nurkowania z żeglowaniem, że jest to trudne logistycznie. Na safari jest inaczej.

WZ: Na safari płyniesz na silniku i w określonym, przewidywalnym czasie, gdzieś tam dopływasz.
JG: A tu jest wiatr, którego nie przewidzisz. Po drugie łódź nie jest przystosowana dla nurków.

WZ: Czyli jest to wyzwanie?
JG: Moje doświadczenie jest takie: musi być to większy jacht i mniejsza liczba ludzi. Musi też być świadomość, że być może nie wszędzie się zdąży i że nurkowanie się nie odbędzie.

WZ: Ale to może powodować frustracje, bo część może być nastawiona głównie na nurki.
JG: Nie-żeglarzom jest o wiele trudniej zrozumieć zasady panujące na jachcie, że tak jest i pewnie takie osoby nie powtórzą takiego rejsu.

WZ: Ciebie to nie zraziło?
JG: Nie.

WZ: Jako przygoda, pozytywnie?
JG: Nie zraziło mnie, tylko to muszą być osoby, które trochę o żeglowaniu wiedzą.

WZ: Na koniec jeszcze oczywiście gratka dla czytelników Nurasa.info: jesteś jednym z nielicznych, którzy opływali Przylądek Horn? Którym jachtem byliście w kolejności?
JG: Na stronie: www.hoorn.org.pl, można to zobaczyć. Nasz był 27 jachtem pod polską banderą w historii, który opłynął Horn.

WZ: Polskiej bandery?
JG: Jasne, bo polskich żeglarzy, którzy opłynęli Horn jest więcej, tylko nie wszyscy robili to na polskich jachtach. Był to projekt rejsu od Kopca Kościuszki do Góry Kościuszki. Jacht płynął od Gdyni, gdzie zabrał na pokład beczkę z ziemią z Kopca Kościuszki, przywiezioną Wisłą, łodzią słowiańską. Jacht płynął w swoją wyprawę przez Atlantyk do Ameryki Południowej, potem wzdłuż jej wybrzeża, dalej wokół Hornu, Antarktyda, Afryka, Nowa Zelandia i Australia, by na Górze Kościuszki wysypać tą ziemię.

WZ: Na jednym z etapów płynąłeś.
JG: Tak i dla ciekawości podam, że na tej wyprawie byłem również (w Chorwacji też) z moim instruktorem, Jasiem Liszkowskim, tak, że było paru żeglarzy i nurków jednocześnie. Te pasje da się łączyć. Płynęliśmy od Buenos Aires, wokół Hornu do Ushuaya, a z Atlantyku na Pacyfik wchodziliśmy przez cieśninę Magellana i to mniej więcej (tydzień później) w tym samym czasie - historycznie - co sam Magellan. Przygoda pasjonująca, Horn dało się opłynąć przy wietrze typu 8 w skali Beuforta...

WZ: A jak żołądkowo?
JG: Powiem tak, fala oceaniczna jest bardziej przyjazna niż morska. Jeśli chodzi o chorobą morską, wszyscy oczywiście na początku odczuwali jej skutki (poza Janem Liszkowskim). Najgorsze było wyjście ujściem rzeki la Plata z Buenos Aires. To ujście do morza ma około 200 km i idzie się ponad dobę. Rzeka wchodzi z nurtem do oceanu, a z oceanu idą fale i robi się nieprzyjemnie.
JG: Tak, robi się kipiel z krótką stromą falą, a fala, nawet 10 metrowa, a taka też nas dopadła na oceanie, nie jest taka nieprzyjemna, jak krótka fala morska. I taka przygoda mnie spotkała. A dla nurków informacja, że jak ktoś chciałby ponurkować w miejscowości Ushuaya, w ostatnim mieście na południu, na świecie, jest baza nurkowa, mieszcząca się w blaszanym kontenerze. Można jechać i zanurkować.

WZ: I polecasz tam nurkowanie w piance?
JG: Niestety nurkowania w piance nie polecam, ale ponoć pod wodą jest pięknie. My niestety nie byliśmy na to przygotowani. Celem było opłynięcie Hornu...

WZ: Ale pewnie, jakbyś teraz wiedział, to byś zanurkował?
JG: Tak, gdybym teraz wiedział, to bym spróbował.

WZ: Jakie plany? Albo inaczej zapytam, gdybyś dostał tydzień urlopu specjalnego, to co byś wybrał: żeglowanie czy nurkowanie?
JG: W tej chwili wybrałbym nurkowanie...

WZ: ... bo więcej w życiu żeglowałeś...
JG: ... więcej żeglowałem, a ambitne plany żeglarskie miałem na połowę roku 2011, jednak spaliły na panewce, ale to nie ucieknie... Natomiast gdybym miał tydzień wolnego, pojechałbym ponurkować.

WZ: A masz takie miejsce ? marzenie?
JG: To w takim razie jedziemy na Galapagos!

WZ: Bardzo Ci dziękuję i życzę tego Galapagos.
JG: Ja również dziękuję.

Wojciech Zgoła 2010-03-24

Tagi: wywiad, instruktor, żeglarstwo